Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabobony. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą zabobony. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 3 grudnia 2017

1901 - Czarownica w Dąbrówce

Wierzenia ludowe to nie tylko śpiewy, zabawy i sobótki, ale też niejednokrotnie bardzo szkodliwe mniemania. O czym 116 lat temu przekonała się pewna kobieta:

ZIEMIE POLSKIE.
Jak wielką jett jeszcze, mimo wysiłków duchowieństwa i nauczycieli wiejskich, ciemnota wśród ludu, i jak straszne są niejednokrotnie skutki tej ciemnoty, dowodzi następujący fakt:
Niedaleko od Sierpca w guberni płockiej, we wsi Dąbrówka, żyli w spokoju i zgodzie małżonkowie Stanisław i Apolonia Przechadzcy, dość dostatni gospodarze, właściciele gruntu żyznego. Meli dziewięcioro dzieci, a między niemi najbardziej podobno ukochanego dorosłego syna Józefa. Syna tego w roku zeszłym powołano do wojska, lecz niebawem zwrócono go stroskanym rodzicom, jako niezdatnego do służby z powodu nadwątlonego zdrowia. Rodzice postanowili wezwać doń lekarza; ten stwierdził gruźlicę i wogóle smutny stan choroby. Przechadzcy, jako ludzie prości i ciemni, nie wierzyli w skuteczność leczenia doktora i udali się do znachora, nieopodal Sierpca zamieszkałego.
Ten "z miejsca" (lecz po otrzymaniu 25 rubli) orzekł stanowczo, iż tu sam djabeł nie pomoże, bo Józefa oczarowała jedna z domownic Przechadzkich. Po namyśle przyszła Przechadzka do przekonania, że nikt inny nie rzucił na syna czarów, tylko niejaka Anastazja Jankowska, wiejska baba akuszerka, która często przychodziła do Przechadzkich i pomagała im w robocie, a o której powszechnie wiedziano, że zajmuje się pokątnem leczeniem za pomocą przeróżnych czarów. Nazywano ją także wiedźmą. Ta to "czarownica" parokrotnie dała dowody swej niechęoi do syna Przechadzkich, ponieważ nie chciał się żenić z dziewczyną, którą mu ona swatała.
W mniemaniu tem, że Jankowska oczarowała Józefa, utwierdził Przechadzkich i ten fakt, że razu jednego, gdy syn ich jadł kawałek mięsa, na który przez okno popatrzyła czarodziejka, dostał strasznych boleści. Te i tym podobne fakta, w związku z przekonaniem syna, że Jankowska, a nikt inny nie przyczynił się do jego choroby, były ostatecznym powodem do uwierzenia, iż tylko od wiedźmy zależnem jest zdrowie Józefa Przechadzkiego. 
Leżąc pewnego poranku na śmiertelnem prawie łożu, Józef Przechadzki przywołał do siebie matkę i ze łzami w oczach błagał: "Matulu kochana, zlitujcie się nade mną i poślijcie po czarownicę Jankowską, by "odczyniła" chorobę, inaczej czeka mnie śmierć niezawodna." Nie tylko na skutek miłości macierzyńskiej, ale i przez głęboko zakorzenioną wiarę w "odczynianie czarów wezwano Jankowską.

Przybyła, widząc stan chorego, nie tylko nie usiłowała wyprowadzić z błędu zbolałych rodziców, że tu nie jej pomoc potrzeba, lecz Boga wzywać i prosić należy o zmiłowanie się, - ale wprost zachowywała się obojętnie i milcząco, nie udzielając żadnych wyjaśnień. Wtedy to niezwykle rozdrażniona matka, nie wiedząc co czyni jęła bić potworną kobietę tak silnie, że krew obficie się polała. I wtedy jeszcze Jankowska, chcąc snąć w dalszym ciągu uchodzić za czarownicę, własną krwią (która z nosa jej ciekła) obryzgała łóżko chorego i ściany pokoju. To zupełnie już wyprowadziło z równowagi matkę chorego, która, zapomniawszy o własnem chorem dziecku, przy pomocy męża jęła się znęcać nad "czarownicą" w tak gwałtowny i okrutny sposób, że rozbiwszy jej głowę, pokaleczywszy nos, oczy i ręce, doprowadziła ją do stanu omdlenia. Nie dziw, że "czarownica", gdy odzyskała przytomność, okaleczona i zeszpecona i wtedy wyjść z pokoju nie chciała, co wywołało nowy wybuch znęcań się strasznych. "Czarownicę" musiano w końcu odwieźć na leczenie, które trwało przeszło miesiąc, a następnie sprawę całą władze śledcze skierowały do sądu, oskarżając Przechadzkich o gwałt publiczny.  
Tu stwierdzono wyżej przytoczone okoliczności, a sąd, przy uwzględnieniu okoliczności łagodzących, skazał Przechadzkiego po pozbawieniu praw na l i pół roku rot aresztanckich. Przechadzką zaś na l i pół roku więzienia, oddalając jednocześnie żądanie Jankowskiej co do zasądzenia jej akcyi cywilnej za leczenie, za które zresztą płacił Przechadzki.
Skarga apelacyjna skazanych przeniosła tę sprawę do wyższej izby, która zmieniła wyrok sądu okręgowego o tyle, że skazała Przechadzkiego na l rok rot aresztanckich, a Przechadzką na rok więzienia.
Po odczytaniu tego wyroku, nieszczęśliwi skazańcy dowiedzieli się od obecnego na sali sądowej sąsiada swego z Dąbrówki, iż syn ich ukochany, o którym wyżej mowa, zmarł w szpitalu na suchoty, po zabraniu rodziców do więzienia, i że 8 nieletnich dzieci i cały ich dobytek majątkowy pozostaje obecnie bez żadnej zgoła opieki. Skazani, łkając i płacząc, opuścili salę sądową pod konwojem żandarmów.

[Postęp 11.04.1901, EBUW]
Nie był to ostatni tego rodzaju przypadek. Jeszcze w latach 20. zdarzyła się pod Białymstokiem sprawa o pobicie mniemanej czarownicy, której krwią chciał skropić chorą żonę jeden z gospodarzy.

piątek, 31 października 2014

Straszne historie z dawnej prasy

W ramach świętowania Halloween katalog zdarzeń autentycznych, lecz zdecydowanie nietypowych. Będzie o ożywionych nieboszczykach, zbyt szybkim pogrzebie i rzeźni w grobowcu

Pomylony z nieboszczykiem
Warszawa. W szpitalu żydowskim na Czystem zdarzył się onegdaj zabawny wypadek. Według zeznań wiarygodnych świadków, sprawa przedstawia się w sposób następujący:
Miody lekarz wspomnianego szpitala p. K. po całodziennej uciążliwej pracy postanowił, korzystając z kilka chwil wolnych, uciąć sobie krótką drzemkę. Korzystając z tego, iż parę pokoi szpitalnych było niezajętych udał się do jednego z nich i ogarnięty sennością rzucił się momentalnie w otwarte ramiona bożka Morfeusza. Młody eskulap nie spostrzegł przytem, iż na sąsiednim łóżku, oddalonym od niego o parę metrów, leży długi białym prześcieradłem okryty kształt do złudzenia przypominający nieboszczyka. To przeoczenie srodze się na nim zemściło.
Oto w godzinach rannych do pokoju wkroczyło dwóch czarno ubranych panów, którzy podszedłszy do uśpionego lekarza, okryli go prześcieradłem i złożywszy na noszach wynieśli z pokoju. Gdy ponury orszak znajdował się na schodach szpitalnych, nosze potrącone o poręcz schodów upadły na ziemię, a uszu przerażonych grabarzy doszedł niewyraźny bełkot: "Co to za głupie kawały".
W jednym momencie obaj niefortunni grabarze runęli na ziemię, a młody lekarz mamrocząc pod nosem przekleństwa zabrał się do rozcierania zbolałych członków. Omdlenie obu grabarzy było tak ciężkie, że dopiero po dwóch godzinach udało się młodemu lekarzowi przywrócić ich ,do przytomności.
Nieroztropny eskulap postanowił odtąd zawsze patrzeć na łóżko, które sąsiaduje z jego nocną łożnicą. [1]
Rzeźnia w grobowcu
WARSZAWA (Rzeźnia w grobie). W grobie rodzinnym Paulinków w Skolimowie odkryto potajemną rzeźnię. Grób ten należy do rodziny szanowanych obywateli z Skolimowa. Przed kilku miesiącami pochowany był tam długoletni wójt ś.p. Paulinek. Ktoś z rodziny odwiedził grób i zauważył, Że płyta zamykająca grobowiec, jest odchylona. Wezwano dozorcę, cmentarza i, po odchyleniu płyty, stwierdzono, że we wnętrzu grobu znajdują się poćwiartowane wieprze, których jeszcze nie zdołano widocznie zabrać. Dochodzenie nie zdołało ujawnić sprawców tego ohydnego czynu. Potajemna rzeźnia w grobie na cmentarzu, to pomysł makabryczny szmuglerów nielegalnego mięsa do stolicy. [2]
Żywcem pogrzebany
Niezmiernie charakterystyczny wypadek mają do zanotowania kroniki stanisławowskie. W pobliskiej wsi Rudnik mieszkał bogaty kupiec Bekerman, który podczas Wielkiejnocy zasłabł nagle. Strapiona chorobą Bekermanowa wezwała lekarza, który stwierdził lekkie przeziębienie na tle grypy. Rozpoznanie to uspokoiło Bekermanową, okazało się jednak nietrafne, gdyż kupiec gorączkował przez trzy dni i umarł. Zwołano wprawdzie natychmiast konsyljum lekarskie, jednakowoż nie było ono w stanie stwierdzić, co było przyczyną zgonu. Bekerman zmarł w sobotę, skutkiem czego pochowano go dopiero dnia następnego.
 Bekermanową, jak sama opowiadała, przeżyła noc straszną, gdyż śnił jej się mąż, Wołając o ratunek i utrzymując, że pochowano go żywcem. Gdy po przebudzeniu Bekermanową opowiedziała sąsiadom sen, wyśmiano ją. Nie koniec jednak na tern, gdyż nocy następnej mąż śnił się znowu Bekermanowej i znowu błagał o pomoc, tłumacząc we śnie, że jeśli go zaraz nie uratuje będzie zapóźno. Tym razem Bekermanową nie poprzestała na opowiedzeniu snu, lecz udała się do kahału, prosząc o pozwolenie odkopania grobu.
 Pozwolenie to nadeszło teraz dopiero, to też dopiero w środę odkopano grób Bekermana. N a cmentarzu znalazła się w tym momencie cała ludność. To, co zobaczono, zjeżyło wszystkim włosy: Bekerman leżał skręcony, ręce miał powykrzywiane, a w ustach pełno piasku. Najwidoczniej miała miejsce w tym wypadku śmierć pozorna, czyli letarg. [3]
Łowca upiorów
Galicya
Z Samoklęsk donoszą Czasowi i następującym przykładzie grubego zabobonu w jakim jeszcze wiejski  lub galicyjski żyje:
"Owoż przed dwoma tygodniami we wsi Cieklinie, koło Dembowca, w obwodzie jasielskim grobarz, pospolicie ów przewodnik ciemnego ludu w razach krytycznych (bo przecie i pana i chłopa chowa, ociera się o księży, organistów), nagromadziwszy około siebie łaknącej cudownych wydarzeń gawiedzi, gadu gadu to o tem, to o owem, skierował swą mowę na słoty tak uporczywie trwające i takowe z miną filuterną przypisywał upiorom, który zemstą powodowani, nieszczęściami chcą nękać żyjących.
Jak zwykle, rada, a skutek jej wyrok aby nie dawno pogrzebanym, już to męzkiej, już to żeńskiej płci, jako upiorom poobcinać głowy i tym sposobem przeszkodzić dalszym checom. Gmin chętnie porywczy do podobnych wypraw, jednogłośnie przyrzekł towarzyszyć owemu grabarzowi do tej nocnej ekspedycji.
Jakoż w rzeczy samej, gdy otworzono grób, mentor owej wyprawy porobiwszy wprzód tajemnicze znaki, postawił trupa na nogach, a uderzywszy na odlew po twarzy ręką i motyką, nareszcie gdy pewnie poznał że trup jest upiorem, głowę odciął i na brzeg grobu wyrzucił, którą przytomni na drobne potrzaskali kawałki. Głowa potrzaskana należała do niedawno pogrzebanego leśniczego, który żyjąc zapewne nie przeczuwał, że mu z potrzaskaną głową wypadnie spieszyć na Józefata dolinę. Głowy zaś innych pięciu trupów jako mniej winnych, na ucięcie tylko skazano, wszystkie zaś schowano pod dach kościoła.[4]
Dobranoc.
------
[1] Dodatek to Orędownika Ostrowskiego i Odolanowskiego, 28 stycznia 1930, WBC
[2] Gazeta Szamotulska dnia 22 listopada 1934 r., WBC
[3] Gazeta Szamotulska, dnia 18 czerwca 1931 r., WBC
[4] Goniec Polski, dnia 23 października 1851, WBC

środa, 28 maja 2014

Żołnierz wilkołakiem

Z kategorii wierzeń ludowych - powiastka tak pocieszna ze warta odnotowania:
Żołnierz z wilkołaka. Chociaż powieści o wilkołakach są pospolite i powszechnie znane, jednakże ta którą tu przytoczę jest arcydziełem w swym rodzaju. Spodziewam się przeto, że mi powtórzenie jéj nie będzie wzięte za złe, kiedym już raz odsłonił skarb do którego nie łatwy przystęp temu, kto nie wzrósł śród ludu. Około roku 1820 stał we wsi K. żołnierz z pułku Łuckiego grenadyerów, który sam o sobie następną opowiadał powieść. Pochodził on zdaje się z Polesia Wołyńskiego.
(*) W opowiadaniach ludowych irzadko bywają wskazane czas i miejsce. Opowiadacze wielkich powieści tak je zaczynają: U dziesatym carstwie, u piatom hospodarstwie, żyu byu karol, albo kniaź, albo kto inny. Będąc parobkiem, był wysłany z wielu innymi w daleką drogę z podwodą. Gdy już powracali do domu, stanęli na popas na jednej łące przy wodzie. Podczas kiedy on smarował wóz smołą, przyszła żebraczka prosząc o jałmużnę. Raz powiedział nic nie ma do dania, drugi raz, lecz gdy się naprzykrzała, zniecierpliwiony krzyknął: to na! i musnął po gębie kwaczem ze smołą. Żebraczka utarła się, mściwie nań spojrzała, —Popamiętasz ty mnie" — rzekła i poszła. On sobie gwiżdżąc powiedział jeszcze jéj grubijanstwo i sądził że na tém koniec. Wtém prowodyr (naczelnik taboru) zawołał: - chłopcy zaprzęgać i wszyscy ruszyli łapać swe woły. Kiedy nasz młody czumak kieruje się ku swym wołom, patrzy, jakaś mu na twarzy szerść się widzieć daje; spojrzy na ręce i na ręku szerść; wtém coś go uderza w kark, on pada na ręce i już wilk.
Przestraszony chce powracać do wozów, a tu wszyscy doń z biczami, z kołami, wołając: a wilk! a wilk! - bieży do wołów, woły ze strachem uciekają do kupy, groźne mu nasfawiając rogi. Poznał co się stało, poznał, że go czarownica żebraczka zamieniła w wilkołaka. Nie było co robić, trzeba było po wilczemu biedź do lasu.
Gdy tak smutny bieży ogon spuściwszy, przyłącza się do niego wilk inny, a pozdrowiwszy go po swojemu, oświadcza, że wie kto on jest i przyszedł mu niektóre dać rady i nauki jako nowemu w zawodzie. Między innemi rzeczami powiedział, że gdy mu się bardzo będzie jeść chciało, niech się modli; modlitwa zaś wilcza polega na żałosném wyciu położywszy mordę na łapach. Pomodliwszy się tak długo, długo, trzeba biedź z ufnością, a pierwszy głos co się da słyszeć, będzie zwiastunem zdobyczy. Jeszcze pomówiwszy trochę, porzucił go, zapowiadając, że ile razy będzie się znajdował w trudnych okolicznościach, on mu przyjdzie na pomoc. Nasz wilk poszedł we wszystkiém za radą swego starszego kolegi i wiodło mu się jako tako.
Razu jednego gdy się wygłodziwszy przez dni kilka modlił się, po modlitwie Usłyszał głos gęsi, bieży w tę stronę, przybiega aż tu szeroka rzeka. Będąc człowiekiem nie umiał pływać, więc i teraz bał się puszczać na wodę. Kiedy się tak biedzi, coś go silnie popycha w rzekę, on szlap, szlap, szlap, i przepłynął, znalazł zbłąkaną gąskę i zjadł.
Tak biegając przez lat kilka nasz czumak po kraju, zbliżył się do swych stron rodzinnych, właśnie na same dziady, w jesieni, a przypomniawszy że w dniu tym mieszkańcy wynoszą na mogiłki różne jadła i napoje dla dusz nieboszczyków, pobiegł tam by się czém razem z duszyczksmi pożywić. Ale uprzedzony przez swych kolegów wilków, nic już do jedzenia nie znalazł, tylko odkrył na jednym grobie pod kamieniem flaszkę gorzałki. Ponieważ jako Poleszuk znał jéj wartość, więc wziąwszy w łapy wypił i upił się. Niedaleko ztamtąd rodzina jego miała błotną łąkę, na któréj zwykle w jesieni stał stóg siana; tam się udał i zagrzebał się w siano dla przespania się. Gdy się przebudził, uczuł niezwykłe zimno; maca się i postrzega że już skóry nie ma: został na powrót człowiekiem. W radości wielkiéj oczekiwał dnia, a kiedy się dobrze rozwidniło, ujrzał na łąkę przybywającego swego brata, który go przyodziawszy przyprowadził do domu.
Ale nie długa była jego uciecha w domu, bo go pan wkrótce oddał w rekruty i tym sposobem jest żołnierzem. To on o sobie opowiadał spokojnie, na seryo, bez żadnego zająknienia się; a że cierpiał czasami jakieś bóle i darcia w nogach, mówił że to pochodziło od biegania gdy był wilkiem. Wszyscy mu wierzyli i nie było nikogo między wieśniakami, coby powiedział że kłamie. I dla izegóżby nie mieli wierzyć? Alboż to nie wiadomo, że czarownice całe wesela zamieniają w wilkołaków? alboż nie widziano na polowaniu wilka ściganego od psów, który przeskakując przez kłodę, zacżepił się skórą o sęk i stanął z niego człowiek ze skrzypcami pod pachą? był to właśnie wiesiołka (grajek) jednego z takich wesel. PODLASIE RUSKIE. I [Sobota, Września 1854 Roku. Gazeta Warszawska]
Nie wiem co jest w tej opowieści lepsze - naiwność słuchaczy czy fantacja o modlitwie wilczej.

piątek, 2 maja 2014

1873 - Żona upiorna

Historia jak z horroru:

Zabobon
Przyjaciel Ludu opowiada straszne zdarzenie. We wsi Sierosławiu w Prussach Zachodnich żyła sobie od lat dawnych para małżeńska w szczęściu i zgodzie. Przyszedł czas, że żona zmarła.
Jest tam zwyczaj, że zmarłym dają do trumny sieć, pieniądz, kamyczki i inne drobnostki. Tego nieboszczycy nie dano do trumny. Więc strach padł na wdowca, że jego nieboszczyca będzie musiała zostać upiorem, że będzie ludziom śmierć do domów wprowadzała. Że zaś w kilka dni później po pogrzebie umarła jedna z jej krewnych, więc strach był jeszcze większy.
Postanowił wtedy wdowiec pójść na cmentarz w troje, grób nieboszczycy odkopać i uciąć jej głowę, żeby przestała być upiorem. Jakoż poszli na cmentarz. Atoli gdy wieko podnieśli, nieboszczyca się podniosła; tak im się w oczach zdawało i wszyscy trzej uciekli. Zatrzymali się po drodze, powrócili raz jeszcze, ucięli głowę nieboszczycy, położyli ją przy stopach i grób zasypali. Sprawa się wydała i sąd zjechał na cmentarz, przekonać się o sprawie. Wdowiec nieujdzie może kary, chociać to zrobił przez zabobon.
[Gwiazdka Cieszyńska 21 czerwca 1873 SBC]
... albo jak z komedii.

czwartek, 27 czerwca 2013

Diabeł w Polsce rodzony - dawne plotki brukowe

Historia niesamowitej mistyfikacji, jakiej uwierzyły setki zdawałoby się rozsądnych Krakowian jest tak niezwykła, że byłbym w nią nie uwierzył. Ale ówczesna prasa opisywała sprawę szeroko, i pozostaje mi tylko obszernie cytować. Jak powiem pisała prasa, w czerwcu 1920 roku:

"...od wtorku widać w ulicy Kopernika krążące procesye ludzi złożone ze sfer robotniczych, a nawet inteligencji, którzy namiętnie o czemś rozprawiają. Równocześnie po mieście rozszerzają się wersje, że w klinice ginekologicznej z 10-letniej izraelitki miał się urodzić "potworek" z rogami, kopytami i ogonkiem, słowem - dyabełek.
Wczorajszy dzień należał do tych, w którym napięcie u tych ludzi, rozbujałych fantazyą o narodzinach dyabła, doszło do ostateczności. Od wczesnego ranka zalegli oni przestrzeń przed kliniką, żądając dopuszczenia ich do wnętrza kliniki, celem oględzin potwora. Wśród tysięcznych tłumów dają się zauważyć także i eleganckie panie, które głośno twerdziły, że dyabła widziały na własne oczy, za opłatą 40 MK.
Według słów tych pań, którym widocznie "myszki" bzykają w głowie, dyabełek ów przywiązany jest łańcuchem w parterowej sali kliniki - ma ogon, rogi i pyszczek młodego cielęcia, bodzie i bryka kto tylko do niego dostąpi.
Krąży także wersya, że we wtorek próbowano dyabełka ochrzcić w kościele św Mikołaja - równocześnie błyskawica rozdarła obłoki i przeleciała nad wieżą kościelną, a świątynia zatrzęsła się w posadach.
Księdzu znowu, który dokonywać miał chrztu, wyleciało kropidło z ręki. Doktorzy próbowali otruć dyabła. Podsuwali mu nawet cyankali, bezskutecznie jednak, gdyż dyabeł okazywał jeszcze większe zaniedowolenie, parskając ogniem.

W miarę rozgłaszania tych niedorzecznych wersyi w tłumie rosła niezaspokojana niczem ciekawość Dyabła obejrzeć za wszelką cenę... Nie pomogły perswazya służby szpitalnej i światlejszych ludzi, oraz lekarzy, tłum uporczywie stał przy swojem. Wreszcie gruchnęła wieść między tłumami, że dyrektor szpitala wziął łapówkę od spowinowaconych z nowonarodzonym dyabłem, celem zatuszowania skandalu rodzinnego.
Popołudniu tłumy wzrosły do niebywałych rozmiarów. Ktoś znowu twierdził, że zna "pewne osoby" które zostały wpuszczone do dyabła. Tłum wtedy zaczął nacierać i awanturować się. Głośno rozlegały się okrzyki "Puść nas pan do Dyabła!". Bezradny portyer zaklinał, i zapewniał tłumy, że dyabła nie ma. Tłumy ruszyły pod szpital św. Łazarza i Ludwika w mniemaniu, że może tam dyabeł się ukrzył.
Po chwili jednak tłum zawrócił i wzburzony, że wzięto go "na kawał", zażądał stanowczo teraz wpuszczenia do gmachu szpitalnego. (...)
Nagle obeszła tłumy inna wieść, że w nocy dyabeł będzie przewieziony specyalnym pociągiem przez Berlin do Moskwy, celem zmacerowania w spirytusie. Nie pomogła interwencja policji - późno już noc zalewała miasto a ciemne masy jeszcze oczekiwały dyabła[1].
Historia w takiej obszernej i szczegółowej wersji jak podejrzewam, mogła być wymyślona przez jakiegoś kawalarza na kanwie wcześniejszej plotki, o czym świadczą charakterystyczne szczegóły: chrzest kropidłem, czy pociąg do Moskwy ale przez Berlin, tym dziwniejsze że taki hoax wywołał tak żywy oddźwięk. Najwidoczniej było w nim coś, w co dawano wiarę - a więc poród diabła z Żydówki, wiążący się z dawnymi posądzeniami żydów o różne satanistyczne praktyki, i wreszcie autorytet lekarzy. Jeśli tylko powiedzieć, że coś się na pewno stało, bo pan doktór sam to mówił, to informacja wydaje się wiarygodniejsza.
Skąd jednak pierwotny pomysł?
Kuryer z następnego dnia drukuje artykuł na temat rozmaitych możliwych deformacji płodu, począwszy od zajęczej wargi a skończywszy na ciąży syjamskiej, pod sam koniec wspominając, że okaz takiego kalekiego dziecka, zachowany w formalinie i stojący w prosektorium, stał się przyczyną plotki, która "dziecko brzydkie jak diabeł" zamieniło na "dziecko diabła" [2] Jest to jednak, jak można sądzić, raczej domysł. Podobną wersję podaje kolejnego dnia dowcip, będący rozmową o Diable między chłopem a inteligentem, przy czym pierwszy dopytuje o diablątko, a drugi sądzi że chodzi mu o dwutygodnik humorystyczny "Diabeł", ostatecznie uświadamiając rozmówcy, że zapewne chodzi tu o jakiś okaz w słoiku[3]. Kwestii czy przypadkiem historii nie rozpropagowało wspomniane czasopismo nie udało mi się ustalić.
Przypomina mi to sprawę sprzed paru lat, gdy wszystkie światowe portale ufologiczne obiegł film "dziecka kosmity" w rzeczywistości przedstawiający odbieranie porodu dziecka cierpiącego na rzadką wadę, nazywaną zwykle "płodem arlekina" bo większość rodzi się martwa. W tej chorobie skóra traci spoistość i pęka na płaty od byle powodu.

Najwyraźniej ówczesne zauwanie do medycyny i lekarzy było na tyle duże, że każda plotka podparta twierdzeniem, że dany okaz lub zdarzenie, zostały potwierdzone, a nawet są badane w szpitalu, brzmiała wiarygodnie. Historia krakowskiego diablątka nie była bowiem pierwszym przypadkiem takiej absurdalnej historii, o czym dwa przykłady z Warszawy:
Było to przed 25-ciu laty, a nawet może i dawniej...
Pewnego pięknego poranku rozeszła się po Warszawie wieść, która zelektryzowała cale miasto. Gdzieś w niedalekiej okolicy, nie pamiętam już za któremi rogatkami, spełniła się straszliwa tragedja... Umarł pewien poczciwy wieśniak. Złożono go do trumny...
Gdy miano zabijać wieko, zbliżył się do trupa brat, pragnąc pożegnać nieboszczyka.
W chwli jednakże, kiedy pochylał się nad ciałem, aby ostatni złożyć na zastygłej twarzy pocałunek, trup podniósł dłoń stężałą i pochwycił brata za rękę... Żyjący w siłnym uścisku nieboszczyka omdlał z przerażenia, a wszyscy obecni na widok tego cudu skostnieli. Po niejakim czasie odważniejsi, panując nad przerażeniem, zbliżyli się do trumny i usiłowali otworzyć rękę zmarłego. Ale dłoń nieboszczyka była silną jak żelazne kleszcze!
Wyjęto trupa z trumny i wraz z żyjącym zawieziono do miejscowego felczera. Usiłowania otworzenia ręki ciągle okazywały się daremnemi, felczer zatem spróbował odciąć rękę zmarłego. Wówczas żyjący krzyczał z bólu jak gdyby na nim samym dokonywano operacji.
Nie wiedząc co począć odwieziono obu braci do szpitala Dzieciątka Jezus, gdzie najpierwsze znakomitości mcdyctne nadaremnie przedsiębrały wszelkie środki rozłączenia żyjącego z umarłym...

Taką historję powtarzano z ust do ust, z powoływaniem się na świadków naocznych tej okropnej katastrofy. Wieść znalazła wiarę powszechną. Mnóstwo osób śpieszyło do szpitala Dzieciątka Jezus po informacje. A nie były to same Kaśki i Marysie, sami Wojciechy i Bartłomieje, ale nawet ludzie inteligentni, którzy niedowierzając trochę legendzie we wszystkich szczegółach przypuszczali jednak, iź powód do niej musiał dać jakiś fakt niezwykły. I niełatwo było wmówić w tłumy gromadzące się na placu Wareckim, iż za żadnemi rogatkami nie pojawił się żaden nieboszczyk, któryby brata swojego pochwycił w nierozerwalny pośmiertny uścisk
braterski...
Powód do całej tej baśni dała ogłoszona podówczas w jednem z pism przedwiekowa bajka ludowa, zasłyszana gdzieś na Rusi i z ust opowiadacza przez feljetonistę spisana.

Wczoraj znowu przed szpitalem Dzieciątka Jezus, ale tym razem nie od strony placu Wareckiego lecz od Marszałkowskiej, u drzwi kliniki położniczej, zaczęły się gromadzić liczne gromady Kasiek i Maryś, Wojciechów i Bartłomiejów, między którymi dostrzedz było można jednostki z klas inteligentnych.
CÓŻ się stało?
Czy ów brat nieboszczyk z przed lat 30-tu namyślił się i teraz dopiero pochwycił za rękę brata żyjącego, aby go z sobą pociągnąć do grobu? Nie - w tem co zaszło żaden nieboszczyk nie odgrywa roli. To co się stało było faktem zupełnie naturalnym, ale niemniej przerażającym...
Pod Grodziskiem jest drzewo, a pod drzewem siedziała matka karmiąca niemowlę. Pełniąc tę funkcję macierzyńską biedna kobieta usnęła... Gdy się obudziła ujrzała dziecko daleko od siebie i jednocześnie uczuła dotkliwy ból w piersi. Rzuciła okiem i spostrzegła węża, który się przyczepił do jej piersi i wysysał z niej krew... Usiłowała go oderwać, ale daremnie!
Wołając ratunku pośpieszyła do osady, a tam ją zaprowadzono do felczera. Felczerowi nie powiodło się odjąć strasznej gadziny od ciała nieszczęśliwej ofiary, poradził zatem odesłać ją do kliniki położniczej. Uskuteczniono to pierwszym nadchodzącym pociągiem. Taką historję opowiedziało pisemko brukowe, ale... ternpora mutantur... już nie jako baśń ludową
przedstuletnią, lecz jako fakt autentyczny, zaszły
przed killcoma dniami. Rzecz przeszła z ust do ust...
I znaleźli się ludzie, którzy uwierzyli temu opowiadaniu, mnóstwo ciekawych pośpieszyło do kliniki, ażeby zobaczyć dziwowisko, inni listami niepokoją redakcje domagając się objaśnień, a są i tacy, którzy telegraficznie lub osobiście w samym Grodzisku, u źródła starają się szukać informacji.
Nie skończylibyśmy, gdybyśmy chcieli spisać wszystkie wersje, które krążą o owym wężu. Jedni twierdzą, iź to wąż morski, o którym niegdyś gazety perjodycznie donosiły. Popłynął on z morza do Wisły, a znalazłszy się pod Warszawą plantem kolejowym zapełznął do Grodziska i tu dokonał krwawego swojego dzieła...
Inni powiadają, iż wąż ten jest straszliwie długą gadziną, która zwojami swemi jak żelazną siecią wieśniaczkę w wielki kłąb oplotła, tak, że jej odplątanie jest wprost niepodobne.
Jeszcze inni zapewniają, iż to pół węża i... pół kaczki.
Naszem zdaniem jest to cała kaczka, nie pierwsza jaką OWO pisemko w obieg puściło.
Z całej historji prawdą jest, iż istnieje osada Grodzisk, że w tej osadzie jest felczer, że pod osadą znajduje się niejedno drzewo i że tor kolejowy łączy tę osadę z Warszawą; faktem jest również, że w Warszawie mamy szpital Dzieciątka Jezus i klinikę położniczą... Zresztą fałsz wszystko![4]
Mamy zatem podobny schemat - na prowincji dzieje się coś niesamowitego, z czym felczerzy nie mogą sobie poradzić, więc całe to dziwo przybywa do szpitala. Historia o morskim wężu, który płynął Wisłą, jako żywo przypomina mi słynną serię artykułów o Wielorybie w Wiśle, jakie publikował parę la temu Fakt[5].
Tego typu historie nadal są żywe, czego przykładem niektóre popularne miejscie mity - już kilka razy słyszałem historię o człowieku, który dla zakładu włożył do ust żarówkę, po czym dostał jakiegoś skurczu mięśniowego i nie mógł jej wyjąć, toteż taksówką pojechał do szpitala. Bardziej rozbudowane wersje dodają, że za kilka dni do szpitala trafił tasówkarz, którzy chciał pokazać znajomym jak to wyglądało.

Plotki bywają jednak niebezpieczne - gdy w latach 80. XIX wieku w wyniku masowej paniki w Warszawskim kościele, zadeptano na schodach kilkadziesiąt osób, po mieście rozeszła się wieść, że tragedię wywołali Żydzi, zmówiwszy się aby z kilku miejc krzyczeć że się pali. Choć policja temu zaprzeczyła, przez kilka dni na ulicach trwały zamieszki - o czym napiszę szerzej, za jakiś czas.
-----------
[1] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków sobota 26 czerwca 1920 Małopolska Biblioteka Cyfrowa
[2] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków niedziela 27 czerwca 1920 MBC
[3] Ilustrowany Kuryer Codzienny, Kraków poniedziałek 28 czerwca 1920 MBC
[4] Kurjer Warszawski Dnia 7 (19) lutego 1884
[5]  http://wiadomosci.onet.pl/kiosk/kultura-i-media/wieloryb-z-wisly-wyjety,1,3331873,wiadomosc.html

poniedziałek, 3 grudnia 2012

1900 - kolekcjoner damskich spódnic

Zabawna historia z Niemiec:

Zabobon. W miasteczku Planit koło Pilna panowała od 5 miesięcy panika, tem wywołana, że w miejscowym kościele klęczącym kobietom obcinał jakiś nieznany sprawca spodnice. Doszło do tego, że żadna z kobiet nie chciała klękać w kościele, nie chcąc się narazić na utratę spodnicy. Nareszcie proboszcz miejscowy postawił straż w kościele i zdołano wyłapać jednego ptaszka, jak chował nożyczki w zanadrze.
Był to stary gospodarz Józef Prochaska. Gdy żandarmerya zrobiła rewizyę u niego w domu, znaleziono tam na strychu całe stosy porządnie poukładanych kawałów spodnic. Oskarżono Prochaskę o złośliwe uszkodzenia cudzej własności. Nie zaprzeczał on czynu, ale się tłómaczył, że mu stara cyganka powiedziała, aby zbierał w kościele kawałki spodnie, a jeżeli zebrawszy ich sporą ilość zakopie w ziemię w środę popielcową na swem polu, znajdzie ukryte skarby. Ze względu na tę bezprawniczą zabobonną głupotę Prochaski, skazano go tylko na czterdzieści ośm godzin aresztu.

[ Gazeta Lwowska 25 kwietnia 1900 r. JBC UJ]

A może jednak sprytny fetyszysta?

środa, 21 listopada 2012

1886 - Czarownica z Tężawy

Orzeszkowa w ostatniej swej powieści p. t . Dziurdziowie opowiada tragiczną historyę
wiejskiej lekarki, posądzonej o czary i zamordowanej w okrutny sposób.
Znakomita autorka z przerażającą prawdą przedstawiła ten straszny dramat, odgrywający się w zapadłej wiosczynie białoruskiej i rozwiązanie jego w sali sądowej, rozwiązanie, po którem nie wiadomo kogo bardziej żałować: czy niewinnej ofiary, czy też niewinnych jej zabójców. Zupełnie podobny wypadek miał miejsce niedawno w powiecie mławskim.
We wsi Tężewie żona kolonisty dostała pomieszania zmysłów. Głos powszechny uznał za przyczynę choroby „siłę nieczystą," którą sprowadziła i ulokowała w ciele chorej, niejaka
Wronkowa, mająca, jak to było powszechnie wiadomo, bliskie stosunki z „niemcem" t. j. z dyabłem. Gorliwe śledztwo wykryło nawet, że Wronkowa „zadała" Brudzynskiej „urok" w piwio. Wskutek ogólnej narady bab wezwano czarownicę, żeby „odczyniła urok," kiedy zaś nie chciała tego zrobić, sąsiadki zaczęły ją bić po głowie warząchwiami, ponieważ jest to wypróbowany sposób na dyabła, który warząchwi najbardziej się boi. Wronkowa z ciężkiego pobicia w kilka godzin później życie zakończyła, szesnaście zaś bab, które przyjmowały udział w straszeniu „kusego," pociągnięto do odpowiedzialności sądowej.

Warszawa, dnia 16 (4) Stycznia 1886 r.
Rok VI.
Prawda. TYGODNIK POLITYCZNY. SPOŁECZNY I LITERACKI. WBC
Był to jeden z najpóźniejszych takich samosądów na mniemanych czarownicach w Polsce, jaki skończył się śmiercią zaatakowanej. Wsi Tężewo nie mogłem znaleźć na mapach, pewnie zmieniła nazwę.

środa, 22 sierpnia 2012

1925 - Czarownica w Warszawie albo sąsiedzka niewdzięczność

Przedziwna historia z przecież nie tak odległych czasów:

Warszawa (Torturowanie "czarownicy")
Przy ul. Dobrej 7 w Warszawie mieszka jakaś starsza kobieta, niejaka Klewkowa. Przed kilkoma dniami poprosiła ją jedna z sąsiadek, aby poszła z nią do mieszkającej w tym samym domu rodziny Remiszewskich i poradziła co chorej córce. Klewkowa poszła do niej, dała jakieś ziółka i pomodliła się przy chorej. Na drugi dzień przyszła matka chorej i znowu poprosiła ją o przybycie, gdyż stan córki, który początkowo się poprawił, zaczął się pogarszać. Gdy Klewkowa tam przybyła, zastała około 10 osób, które z okrzykiem "czarownica!" rzuciły się na nią i zaczęły bić i kopać. Jeden z obecnych wbił hak do ściany aby ją powieśić. Wreszcie zaalarmowani krzykiem sąsiedzi wyratowali kobietę.
Sprawą zajęła się policja.
[Katolik, 30-go Grudnia 1924 roku, ŚBC]

Jak widać zabobon utrzymywał się na wsi bardzo długo. Jeszcze w 1936 roku pod Częstochową pobito kobietę wziętą za czarownicę. Najsłynniejszą jak sądzę sprawą tego typu było pobicie pewnej kobiety we wsi pod Białymstokiem w 1926 roku - gdy żona jednego z gospodarzy zachorowała, miejscowa znachorka poradziła aby poszukać we wsi czarownicy i wytoczyć z niej krew. Po tym gospodarze pobili nielubianą sąsiadkę a gdy ze złamanego nosa popłynęła krew, nacierali nią chorą. Gdy nazbieram więcej o tym przypadku, to opiszę. Z podobnych przypadków za granicą znam przypadek ze Szwajcarii, gdzie w latach 20. spalono dorodną ropuchę obwinioną o bycie czarownicą.
Na koniec inny przypadek z bałkanów:
Ciemnota. Ze wsi Persadówki w gub. 
Chersobskiéj donoszą do Juianina, iż obwi- 
niono tam trzy stare kobiety o zaklęcie desz- 
czu. Wezwano je do zarządu gminnego i su- 
rowo rozkazano, ażeby na oznaczony dzień 
deszcz padał. Nie stało się jednak według 
tego życzenia, i pociągnięto znowu rzekome 
czarownice przed wójta. Tutaj obwinione pod 
-wpływem gróźb tłómaczyły się, że sprzedały 
deszcz na górę Athos, i nie mogą go tak pręd- 
ko sprowadzić.
[Gazeta Warszawska 22 Sierpnia 1885 roku, EBUW] 

sobota, 30 czerwca 2012

Pławienie czarownic sposobem na suszę - w 1874 roku!

Jak przekazywał "Wiarus" z 20 sierpnia 1874 roku:

Pławienie czarownic. Na jak niskim stopniu stoi jeszcze we Węgrzech wykształcenie ludu wiejskiego, świadczą o tem dwa wypadki, które się niedawno we wsiach węgierskich Dombo i Krasnisora wydarzyły
W Dombo dawno już nie padało. Zabobonni mieszkańcy tej wsi oskarżali cztery biedne kobiety, że bylły powodem panującej tam suszy i chcieli je z wysokiego brzegu wrzucić w rzekę. Kobiety biadały, prosiły, aby ich nie męczono i ofiarowały się same wnijść we wodę.
- I rzeczywiście 4 te kobiety poszły do rzeki i w niej się skąpały. Tego samego dnia po południu nagle się zachmurzyło i lunął deszcz rzęsisty, co mieszkańców Dombo jeszcze bardziej utwierdziło w mniemaniu, że 4 wspomnione kobiety: to czarownice, których wypławienie deszcz sprowadziło. Jedna z tych kobiet
w skutek udręczeń jej zadawanych zwaryowała, druga ze wsi uciekła, trzecia, by uniknąć ponownego pławienia, schowała się.
Również skandalicznem było pławienie czarownic w Krasnisorze. Przy biciu dzwonów musiały wszystkie kobiety tamtejsze, młode i stare, udać się do rzeki i tam się przepławić, ażeby można było rozpoznać czarownice, któreby z pewnością potonęły. W pobliskiej wsi skradł kurator sierot dzwon z dzwonnicy i wrzucił go do studni, myśląc przez to na swe pole deszcz upragniony sprowadzić*.
 Jak zatem widać o mało nie utopiono kilku kobiet z powodu bardzo późno przetrwałego zabobonu. Warto dodać że ostatnim takim wiejskim samosądem w Polsce, gdzie mniemana "czarownica" zginęła, było utopienie kobiety w morzu w okolicach wioski Cejnowa, obecnie stanowiącej część Chałup na Helu, w roku 1836, choć i w późniejszych latach dochodziło do napaści na osoby podejrzewane o czary. Przypadek z Cejnowej i najpóźniejsze procesy o czary omówię w osobnych notkach.

------
*  Wiarus. Pismo średniego stanu polskiego Czwartek dnia 20 sierpnia 1874 WBC

piątek, 27 stycznia 2012

Bo miał za duże zęby...

Dziecku odcięto głowę ponieważ urodziło się z zębami

Łódź, 19.6. We wsi Nowe Chrósty urodziło się gospodarzowi Marcinowi Sosze dziecko, które zaraz po przyjściu na świat nosiło ślady ząbków. W drugim dniu życia maleństwu wykłuły się zęby.
Wieść o osobliwościach synka Sochy rozeszła się błyskawicznie po całei wsi. Zaczęły się zbierać wiece doraźne gospodarzy, a przedewszystkiem sejmikowały kumoszki nad temi osobliwościami, jakie się uwydatniły u dziecka. Zgodnie z przesądami, panującemi na wsi, zaczęto się w tych objawach doszukiwać czegoś groźnego, przejawów ciemnej siły, słowem poczęto w maleństwie widzieć... djablątko. Synhedrjon kumoszek uznał, że należy je usunąć. W przeciwnym bowiem razie może przynieść nieszczęście nic tylko domowi Sochy, lecz całej wsi.
Zaczęto na starego Sochę wywierać odpowiedni nacisk, perswadować mu, przestrzegać przed grożącemi konsekwencjami, jeśliby tolerował owe tajemnicze złe siły. a w końcu nawet półsłówkami wygrażano się i ojcu takiego dziecka.
Pozostający pod sugestią otoczenia Socha zaczął się poddawać nastrojowi wsi. Przeraził się, gdy nagle dostrzegł jakieś niepowodzenia w życiu codziennem: w innym wypadku nie zwracałby na nic uwagi, teraz nagle w drobiazgach począł upatrywać przestrogę wyższych sił przed przyszłemi wydarzeniami i ciosami, które miałyby go dosięgnąć. Przerażony wszystkiem Socha siekierą odciął dziecku główkę, co kumoszki przyjęły z uczuciem ulgi i usunięcia nadchodzącego zła.
Krwawego ojca aresztowano. Jednocześnie prowadzone jest śledztwo przeciwko wszystkim kumoszkom, które wytworzyły takie nastroje na wsi
NOWINY CODZIENNE
Nr. 183
CZERWIEC 20 1933


Wedle zbiorów Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej. Jak widać zabobony jeszcze w XX wieku były w pewnych miejscach śmiertelnie groźne. Notabene jeszcze w 1886 roku podobny "sanhedryn wiejskich kumoszek" doprowadził do zatłuczenia na śmierć domniemanej czarownicy, co doprowadziło do skazania 16 osób biorących w tym udział.