czwartek, 31 lipca 2014

Na ile jest oszczędna żarówka energooszczędna?

Niedawna akcja Godzina dla Ziemi symbolicznie przypomniała to, co i tak było nam wiadome - że prąd dobrze jest oszczędzać. I podobnie jak inne antykonsumpcyjne akcje, ta zyskuje duże poparcie i prawie zerową skuteczność. Każdy wie, że prąd trzeba oszczędzać, więc niech to robią inni.

Jest jednak kwestia wiążąca się z oszczędzaniem, wokół której narosło wiele mitów - a jak bardzo są oszczędne żarówki energooszczędne? Bo mówi się, że częste włączanie i wyłączanie tylko bardziej szkodzi niż pożytkuje...

Żarówka klasyczna zgodnie ze swoją nazwą żarzy się. Składa się ze szklanej banieczki wypełnionej rozrzedzonym gazem obojętnym, i drucika z trudnotopliwego materiału - w pierwszych żarówkach Edisona było to przewodzące włókno węglowe, potem Auer wprowadził osm a dziś używa się stopów wolframu.  Drucik przewodzący jest bardzo cienki i zgodnie z prawem oporności, mając mały przekrój wykazuje duży opór elektryczny i silnie się nagrzewa, aż do świecenia.
Problemem takiej żarówki jest jednak to, iż podgrzanie stanowi wyjątkowo nieefektywną metodę wytwarzania światła - spośród energii zużytej przez żarówkę na wytworzenie światła przypada tylko 1-5%, reszta jest uwalniana jako podczerwień lub przekazywana jako ciepło. Wydajność tą można zwiększyć podwyższając temperaturę, lecz wtedy obniża się żywotność żarówki wywołana parowaniem wolframu.
Dodatek halogenu do gazu pozwala zmniejszyć te straty i podwyższyć temperaturę, dzięki czemu lampy halogenowe zużywają mniej energii na wydzielenie światła tak samo jasnego.

A jak działają kompaktówki?
Są to świetlówki składające się z rurki wypełnionej oparami rtęci. Przyłożenie wysokiego napięcia do końców rurki powoduje jonizację par pierwiastka - wzbudzone za sprawą zderzenia z elektronami atomy rtęci powracają do stanu podstawowego, wypromieniowując energię w formie ultrafioletu. Ultrafiolet pada na luminofor pokrywający wnętrze rurki, który naświetlony ultrafioletem zaczyna fluoryzować światłem białym. Bardzo niewiele energii jest przekształcane na ciepło, dlatego świetlówki nie nagrzewają się tak jak żarówki. Wydajność energetyczna przekształcenia pracy w światło wynosi zależnie od rodzaju 8 do 12 %, niektóre typy do 15%. Oznacza to, że na wytworzenie światła o takim samym natężeniu, świetlówka zużywa 4-5 razy mniej energii. Świetlówka o jasności opowiadającej żarówce 60 W zużywa 12-15 W.
Ich podstawową wadą jest zawartość rtęci, przez co nie powinno się ich wyrzucać do zwykłych śmietników, a w razie rozbicia w domu zebrać resztki do szczelnego woreczka i przewietrzyć mieszkanie. Z drugiej strony ilość potrzebnej rtęci została w ostatnich latach zminimalizowana do kilku miligramów - kiedyś czytałem książkę o doświadczeniach fizycznych z lat 70., w której fizyk jako przykład obserwacji bezwładności podawał ruch... kropel rtęci w świetlówkach oświetlających wagoniki metra, czyli że dawniej musiało jej być w świetlówce na tyle dużo że było naocznie zauważalna.

Prąd rozruchu (inrush current)
Tym co wzbudza największe kontrowersje i co stało się źródłem mitu o włączaniu, jest dla świetlówek prąd rozruchu. Jest to prąd pobierany w momencie włączenia, potrzebny do rozruchu urządzenia, mający postać nagłego ale chwilowego skoku natężenia pobieranego prądu. Jest to związane z koniecznością zainicjowania odpowiednich procesów w urządzeniu - w kondensatorach jest to prąd ładowania, czyli rozkładanie ładunku na powierzchni okładki. Wysoki prąd rozruchu mają na przykład żarówki - w pierwszym momencie, gdy włókno jest jeszcze zimne, ma dosyć wysoką przewodność elektryczną, toteż przez chwilę następuje duży przepływ energii  a prąd może osiągać wartość do kilkunastu amperów; potem włókno rozgrzewa się i zaczyna wykazywać duży opór.

Podobna sytuacja występuje w świetlówkach. Prąd rozruchu dla świetlówek kompaktowych to ok. 7-10 A. Ile jest to energii? Cóż, możemy to przeliczyć na moc, czyli waty. Moc P to napięcie U razy prąd I czyli:
P= U*I
Wiedząc że prąd w gniazdku to w Polsce 230 V i przyjmując wartość prądu rozruchu za 10A, możemy policzyć:
230V*10A=2300 W = 2,3 kW
Jak więc widzicie, pobór prądu jest gigantyczny. Z tego też powodu często się mówi że gdy świetlówka jest często włączana i wyłączana, to zżera więcej prądu niż zaoszczędza, przez co lepiej jest ją zostawić zapaloną niż włączać na krótko.
Jednak tym co dla nas jest najważniejsze, to nie pobór prądu, tylko koszty, a liczniki zliczają prąd w kilowatogodzinach, a więc liczą w ilość prądu pobraną w czasie. To ile kWh zużyje świetlówka na rozruchu,. zależy więc od tego jak długo ten rozruch trwa. Wraz z przestrogami przed częstym włączaniem po świecie krążą różne czasy - jedni mówią o kilku sekundach, inni o minucie a parę razy słyszałem że zwiększony pobór trwa całe pięć minut. Wystarczy jednak dobrze poszukać aby przekonać się, że jest to czas bardzo krótki. Nie minuta, nie sekunda ale zaledwie kilka milisekund. Zwykle, zależnie od typu świetlówki, jest to od 1 do 5 milisekund.[1] Impuls rozruchowy to nie jest to samo co czas rozgrzewania się świetlówki, w którym stopniowo osiąga ona właściwą jasność - w momencie pojawienia się pierwszego światła rozruch już ustał, teraz jedynie musi odparować więcej rtęci aby natężenie ultrafioletu było odpowiednie.

Jak łatwo się domyśleć, nawet gigantyczny pobór prądu w ciągu ułamku sekundy przełoży się ostatecznie na małe zużycie, liczone przez liczniki w kilowatogodzinach. Przyjmijmy wyliczoną wartość prądu rozruchu i przyjmijmy że impuls ten trwa 5 ms. 

5 ms = 0,005 s = 0,000083 h

2,3 kW * 0,000083 h = 0,00019 kWh

Oznacza to że świetlówka z bardzo dużym prądem rozruchu, ale trwającym ułamek sekundy, wywoła zużycie prądu obciążające naszą kieszeń o setne części grosza. To zupełnie niezauważalne. Tak na prawdę nawet jeśli świetlówka jest w miejscu, w którym co chwila się ją zapala i gasi, to zgaszenie jej na sekundę wywoła większą oszczędność energii, niż zużycie w momencie zapalenia.
Internetowe porady, mówiące, że lepiej żeby się długo paliła, niż żeby była kilka razy włączana są zatem szkodliwe.

Jeszcze wyższe prądy rozruchu mają lampy LED, sięgające w impulsie do 100-200 A. Przy tak wysokich skokach trzeba brać pod uwagę skoki poboru przy włączaniu na raz większej ilości lamp, bo automatyczne bezpieczniki mogą się wyłączać biorąc to za zwarcie.

Tak więc świetlówka energooszczędna naprawdę oszczędza.
------
*  http://www.wmae.pl/userfiles/file/Baza%20wiedzy/Publikacje/swietlowki_generatorem_oszczednosci.pdf
[1] http://www.electrical-installation.org/enwiki/Electrical_characteristics_of_lamps

wtorek, 29 lipca 2014

1862 - Tornado w Żerkowie

Oto kolejny dobrze udokumentowany i opisany przypadek trąby powietrznej w naszym kraju:

Trąba powietrzna okropną zrządziła klęskę w Żerkowie w WX Poznańskim d 29 lipca pomiędzy godziną 3 a 4 z południa. Po nieznośnym prawie upale i śród zupełnej ciszy, zachmurzyło się niebo i opuścił się deszczyk z dalekim grzmotem. Nagle gorące powietrze tak się zagęściło, że ciężko było oddychać; nad miastem zawisła chmura, a wśród niej ukazał się popielaty klin, spuszczający się ostrym końcem ku ziemi, w którym wyraźnie można było dostrzec żwawą mieszaninę jakby gotującej się wody.
Przed miastem od zachodu począł się od dołu wir, który świdrując coraz wyżej, złączywszy się z powyższym klinem, rozpoczął szalony taniec po mieście, porywając ze sobą wszelkie sprzęty, pościel, dachówki a coraz silniej się srożąc, wyrwał najpotężniejsze drzewa z korzeniami, zdzierał dachy i całe domy wywracał, a porwane przedmioty w swym wnętrzu jak proch rozmiatał.
Wszystko to było dziełem pięciu minut.Przeszło 30 budynków zgrochotane na miazgę, przyczem dwoje ludzi zostało śmiertelnie rannych. Piękne sady zrównane z ziemią a miasto całe zasypane gruzami. Przeszło 40 rodzin zostało bez przytułku. We wsi Raszewie o 1/4 mili na wschód od Żerkowa, dokąd pędziła ta straszna plaga, zmiotła wszystkie budynki folwarku, prócz szpichlerza, przy czem znikł bez śladu wyrobnik Grala, którego burza spotkała na podwórzu.
O podobnem nieszczęsciu donoszą z Bnina.[1]
Opis jest najzupełniej jasny - z chmury burzowej zszedł lej trąby. Strona na temat historii Żerkowa wspomina, że trąba zniszczyła 1/3 budynków w mieście co, jeśli zważyć że zaledwie kilka miesięcy wcześniej pożar niszczy 2/3 budynków, było dla miasta wielką katastrofą.[2]
Inną obszerną relację tego zdarzenia podaje książka "Strażnica Ostrów i miasto Żerków. Obrazek z dziejów przeszłości naszej" księdza Łukaszewicza, będąca próbą podsumowania historii miejscowości. Tekst, dostępny w formie skanów[3] jest zbyt obszerny aby do tu przepisywać, toteż jedynie streszczę najważniejsze kwestie.

Jak opisuje autor w dniu 29 lipca o godzinie 4 po południu na zachodzie pojawiła się ciemna chmura mająca u dołu "zakręcony lejek, podobny do końca skorupy ślimaczej". Lej ten poszerzył się i obniżył aż dotknął ziemi. Gdy zbliżył się do miejscowości, zerwał się wiatr wywołujący zniszczenia w okręgu "na 2000 metr. w średnicy", który był zdolny uszkadzać mury domów. Po przejściu przez część miejscowości, wir przeniósł się w okolice kościoła gdzie, jak rozumiem, podświetlony od tyłu wyglądał jak płomiennorudy obłok, tak że myślano, że kościół się pali. Następnie wir przeniósł się nad Raszewy, gdzie przewrócił nowe murowane stajnie i obory. Przyjął tu szczególną formę, którą opisuje się jako ognistą wstęgę co chwila schodzącą ku ziemi to podnoszącą się. Domyślam się że był to lej który stał się cieńszy i mniej skonsensowany, toteż mógł wyglądać jak smuga, zwłaszcza pod światło. Lej ten poszedł następnie w kierunku Pyzdr.
W wyniku trąby zginąć miały dwie osoby - młynarz w zniszczonym wiatraku i pasterz przysypany gruzami w Raszewach. Jeśli chodzi o zniszczenia, opisuje się tam wyrwanie z ziemi gruszy i przerzucenie jej na odległość 200 metrów na południowy wschód, przy czym lecąc ścinała swym pniem czubki innych drzew jak kosa. Duża stodoła została tak uszkodzona, że "mury jej do koła popękały" - czyli jak rozumiem doszło do zerwania dachu i uszkodzenia szczytowych partii muru. Na poddaszu tej stodoły pracowały dwie osoby, mężczyzna i kobieta, pochwycone w powietrze na dużą wysokość, po kilku obrotach wypuszczone - mężczyzna łagodnie i bez szkód, kobieta gwałtownie aż się połamała.
Ponadto zginęło wtedy dużo ptactwa domowego, a ponadto trąba wyssała z dużego stawu wodę wraz z rybami i daleko uniosła.
Inne źródła piszą o trzech ofiarach, trzecią byłby ten wyrobnik porwany w powietrze.
Musiało być to zatem bardzo silne zjawisko, o sile prawdopodobnie F2 lub może F3. Przeszła prawdopodobnie przez południową część miejscowości z kościołem, gdzie znajdowały się widoczne jeszcze dziś stawy. Długość pasa zniszczeń to jakieś 2,5-3 km.

Jak opisuje ówczesna prasa, w dniu 29 lipca silne burze miały wywołać szkody też w innych miejscowościach. W Sarnowie przeszła burza gradowa: "Ziemia wraz z niebem połączyła się jednym tumanem wiru i kurzu" - co mogłoby być opisem trąby, lub kolumny opadowej z silnym wiatrem. We wsi zniszczone zostało zboże i 30 budynków, a grad wielkości ziemniaka zabił woła, mnóstwo ptactwa i poranił ludzi.[4] Wspomina się jeszcze o Bninie, ale brak bliższych informacji.

W bibliotekach cyfrowych można znaleźć jeszcze jedno źródło, kronikę miasta w języku niemieckim. Niestety wydrukowano ją w takiej okropnie ozdobnej czcionce że nawet nie mogłem odczytać co wpisać do translatora.
-------
[1] Gwiazdka Cieszyńska No. 33 Cieszyn 16 sierpnia 1862 roku, SBC
[2] http://www.historia.zerkow.pl/kalendarium.html
[3] http://www.wbc.poznan.pl/dlibra/docmetadata?id=17897&from=publication
[4] Gazeta Polska 4 sierpnia 1862, Polona.pl

środa, 23 lipca 2014

Wszystko na odwrót

Co to się dzieje na świecie - baby z penisami, chłopi ze szparką... Tak w każdym razie mogli pomyśleć biolodzy gdy odkryto rodzaj Neotrogla, zamieszkujący surowe jaskiniowe środowisko.

Te niewielkie owady z rodziny Psotników ( Psocoptera) żyją w suchych jaskiniach na terenie Brazylii, żywiąc się głównie odchodami nietoperzy. Nie wyróżniają się ani kolorem, ani kształtem czy jadowitością, natomiast wykształciły zupełnie unikalne narządy płciowe, nawet na tle dużego ich zróżnicowania u owadów.

Pchle samce posiadają prącie zwinięte w spiralę, które rozwija się w drogach rodnych samicy. Inne owady posiadają pokładełka z różnymi końcówkami, które wiją się, nadymają i pulsują w samicy.

Samce pluskwy dosłownie wbijają się swym pokładełkiem w ciało samicy, wprowadzając swój organ poprzez odwłok. Jeszcze inne gatunki posiadają penisy z końcówkami w kształcie wyciora, którymi chędożą wnętrze samicy ze spermy poprzedników, zanim nie wprowadzą własnego nasienia. Aby lepiej wczepić się w samicę, niektóre penisy posiadają haczyki lub zadziorne łuski

A jak mają Neotrogla? Dokładnie odwrotnie.
Samce nie posiadają penisa, zamiast nich mają otworek z niewielką niszą do której wydzielany jest płyn z plemnikami. Natomiast samice posiadają podłużny organ, nazwany gynosomem, ale pełniące funkcje żeńskiego penisa. Podczas kopulacji, samice dosiadają samców od tyłu i wsuwają swój gynosom w otwór z tyłu samca, który następnie pęcznieje i wczepia się w samca małymi haczykami. Owady pozostają tak sczepione jakieś 40-70 godzin.
Jakby odwrotności w wykształceniu narządów było mało, odwrotny jest też kierunek przepływu wydzielin - narząd samic nie nastrzykuje lecz zasysa spermę od samca.
Tak niezwykła budowa i czas trwania kopulacji, tłumaczone są tym, że sperma dawana przez samce oprócz plemników zawiera też dużą ilość substancji odżywczych, stanowiąc odżywkę pozwalającą na wyprodukowanie jajeczek. Najwyraźniej przodkinie dzisiejszych gatunków zaczęły zasysać spermę, i w miarę stopniowego przystosowania wykształcił się im specjalny organ zasysający, pełniący też rolę tymczasowego zbiorniczka na spermę. Wobec tego pokładełka samców stały się nie potrzebne i uległy redukcji.
Na dodatek to samice zabiegają o samców, a ci bywają wybredni odnośnie tego której samicy dadzą się spenetrować

Wszystko na odwrót
--------
* http://www.nature.com/news/female-insect-uses-spiky-penis-to-take-charge-1.15064
* http://insect3.agr.hokudai.ac.jp/psoco-web/pdf/2014CB.pdf

czwartek, 17 lipca 2014

Murzynek Bambo

W dyskusjach na temat poprawności politycznej, i kwestii tego jakie określenia pewnych grup są właściwe a jakie nie, przewija się czasem argument Murzynka Bambo, rzekomo kontrowersyjnego, potencjalnie rasistowskiego wiersza, który z pewnością zostanie wkrótce zakazany w ramach dążenia do poprawności politycznej.
Uważającym że wiersz jest kontrowersyjny, radzę go najpierw przeczytać, bo mam wrażenie że od czasów gdy przestał się pojawiać w szkolnych podręcznikach, stał się dla 90% społeczeństwa znany ze słyszenia, tak jak słynne "Ala ma kota" z przedwojennego elementarza którego mało kto na oczy widział.

Proponuję zatem najpierw przeczytać a potem zastanowić się na ile kontrowersyjny jest to wiersz, bo mam wrażenie że jest dokładnie odwrotnie:

Murzynek Bambo w Afryce mieszka,
Czarną ma skórę ten nasz koleżka.

Uczy się pilnie przez całe ranki
Ze swej murzyńskiej Pierwszej czytanki.

A gdy do domu ze szkoły wraca,
Psoci, figluje - to jego praca.

Aż mama krzyczy: "Bambo, łobuzie!"
A Bambo czarną nadyma buzię.

Mama powiada: "Napij się mleka",
A on na drzewo mamie ucieka.

Mama powiada: "Chodź do kąpieli",
A on się boi, że się wybieli.

Lecz mama kocha swojego synka,
Bo dobry chłopak z tego Murzynka.

Szkoda, że Bambo czarny, wesoły,
Nie chodzi razem z nami do szkoły
 Jak przedstawiony jest Bambo? Czy negatywnie? Czy jest potępiany?
Na samym początku uwagę powinno zwracać określenie "nasz koleżka". Wiersz został napisany dla dzieci z pierwszych klas szkoły. Jeśli o Bambo pisze się "nasz koleżka" to oznacza to tylko tyle, że "mały murzynek jest waszym kolegą drogie dzieci". Nie sługą, nie zabawnym głupim niewolnikiem jak u Sienkiewicza, tylko małym chłopcem, takim samym jak wy dziatki.

W tej konwencji napisana jest cała reszta. Chłopiec jest niesforny i lubi psocić, a jego postać przedstawia ogólnodziecięce stereotypy. Jakoś tak się utrwaliło, że dzieciaki są małymi łobuziakami, lubią figle i żarciki, nie lubią gdy wieczorem zagania się je do kąpieli, nie lubią mleka itp. W zasadzie autor mógłby jeszcze dorzucić szpinak.
Na koniec okazuje się jednak, że murzynek jest "dobrym chłopakiem" kochanym przez matkę i że bardzo szkoda że taki mały murzynek nie uczy się razem z nami, w polskiej szkole podstawowej, bo to przecież "koleżka" taki jak my.

Wymowa ogólna wiersza jest więc wręcz antyrasistowska - mały murzynek jest takim samym chłopcem jak nasze polskie, białe dzieci, mógłby spokojnie uczyć się z nami. Nie ma podziału na rasy, nie ma mówienia kto jest gorszy a kto lepszy.

Kontrowersyjny może być natomiast sposób przedstawienia dla czytelnika zachodniego, bo niewinne przedstawienia niesfornego dzieciaka w kontekście koloru jego skóry wydają się idealnym odwzorowaniem wielowiekowych stereotypów jakie panowały i wciąż panują w USA.
Jeśli Murzynek cały dzień zajmuje się tylko "figlami i psotami" mogłoby to odpowiadać stereotypowi, że czarni nie chcą pracować a zamiast tego popełniają przestępstwa. Uciekanie na drzewo wygląda jak podkreślanie prymitywizmu, podobieństwa do zwierząt. Nie chce się kąpać, co odpowiadałoby częstemu przekonaniu, że ludzie o ciemnej karnacji są po prostu brudni, że śmierdzą czy to z braku higieny czy z natury (podobna w formie była antysemicka narracja o Żydach śmierdzących czosnkiem). Na dodatek chłopiec boi się, że się wybieli od kąpieli, czyli uważa jasną skórę za niewłaściwą.
Z punktu widzenia kulturyZachodu  wiersz jest straszny, z naszego naszej nie, bo stereotypy tego typu albo u nas nie krążyły albo pojawiły się stosunkowo niedawno. Różnice kulturowe powodują, że ocena polskiego wiersza z lat 30. za pomocą kategorii ocen wypracowanych we współczesnej Ameryce, nie jest taka oczywista. Trzeba być ignorantem aby nie brać tego pod uwagę.

Zresztą sami amerykanie mają problem z oceną własnych dawnych wytworów - w wielu bibliotekach szkolnych usiłowano wycofać lub wycofywano "Chatę Wuja Toma", książkę słynną z tego, że wywołała dyskusję na temat niewolnictwa, zwłaszcza w kontekście jego niezgodności z chrześcijaństwem. Z jakich przyczyn ją wycofywano? Bo miała propagować rasizm...
Autorka przedstawia czarnych niewolników tak, jak byli traktowali - podle, brutalnie, gorzej niż zwierzę; wkłada w usta złych postaci takie słowa jakie były w tym czasie używane w stosunku do Murzynów, a więc niewolnik, ścierwo, czarnuch. Wprawdzie jej intencją było realistyczne przedstawienie tego co miało miejsce, ale w dzisiejszych czasach z niemal odruchową poprawnością polityczną, realistyczny obraz dawnego niewolnictwa jest niewłaściwy.
Podobnie jest a Huckiem Finnem z książek Marka Twaina, który często używa słowa nigger dziś uważanego za obraźliwe, ale wtedy jeszcze nie, toteż trudno na tej podstawie przypisać Twainowi rasizm. Tabuizacja tego słowa doprowadza do tego, że nawet w opracowaniach naukowych na temat rasizmu, bywa zastępowane eufemizmem "słowo na literę N" (Sami Wiecie Jakie).

Zajmę się tutaj jeszcze kwestią słowa "murzyn" uważanego za kontrowersyjne. Osobiście nie uważam, aby słowo było rasistowskie, w dodatku powinno być nadal używane, na co mam dwa uzasadnienia:
1. Słowo w ogóle nie odnosi się do koloru skóry - wszystkie angielskie określenia w mniejszym lub większym stopniu jednak zaznaczają, że cechą wyróżniającą na podstawie której określa się kogoś tą nazwą, jest czarny kolor skóry. Za neutralne uważa się "black" czyli czarny. Obraźliwe nigger i w mniejszym stopniu negro wywodzą się z hiszpańskiego słowa oznaczającego czarny kolor. Ogół nie-białych ludzi jest też określany jako colored - "kolorowi", co poza slangiem też jest uważane za obraźliwe określenie.
Nasz polski Murzyn sam w sobie nie zawiera sugestii, iż nazwany w taki sposób człowiek ma  czarną skórę. Jeśli przeciwieństwem rasizmu ma być sytuacja, w której kolor skóry przestaje mieć znaczenie, to bardziej do takiej sytuacji pasuje "bezbarwny" murzyn niż "czarny"
2. Słowo ma długą historię i nigdy nie było używane wyłącznie w obraźliwym kontekście - słowo wywodzi się od określenia Maur, przywędrowawszy prawdopodobnie za pośrednictwem niemieckiego Mohr, będąc w pewnym sensie zdrobnieniem. Maurami w dawnych czasach nazywano czarnoskórych Afrykanów, ale też ogół muzułmanów, czasem nawet włochów o ciemnej karnacji. Przez długi czas poza "maurem" i "murzynem" nie było u nas w powszechnym obiegu innych określeń, toteż zawierają go wszystkie zbitki językowe i przysłowia, odwołujące się do przypisywanych czarnoskórym cech. Zarazem jednak nie było używane w celu obraźliwym, po części z braku podmiotu do którego można się było zwrócić, po części z braku alternatywnych określeń.

Warto też w ocenie brać pod uwagę ówczesną kulturę polską. W tym czasie praktycznie nie było u nas żadnych Murzynów, a co za tym idzie nie rozwinął się klasyczny rasizm. Wszystkie ówczesne podziały społeczne toczyły się na linii Polak-Niepolak oraz wedle kategorii religijnych, w mniejszym stopniu politycznych. Autor prawdopodobnie nie wiedział jak czarnoskórych traktuje się w tym czasie w Ameryce, trudno więc przypisywać mu jakąś intencjonalność w doborze przykładów, tym bardziej że sam w tym czasie doznawał prześladowania z powodu pochodzenia (większość głosów krytycznych sprowadzała się w tym czasie do stwierdzenia, że Tuwim jest Żyd i jego wiersze dlatego są złe).

Jeśli chodzi o imię - Bambo mogło wziąć się od Bambusa, ale z drugiej strony liczne ówczesne bajeczki nadawały bajkowym Murzynom podobne imiona, zdaje się że była w tym czasie dostępna zabawka o tym imieniu, w każdym razie "Małe Pisemko" opublikowało kilka wierszyków o chłopcu, jego misiu i murzynku Bimbo lub Bambo.
W Ameryce popularna była w tym czasie książka o "Murzynku Sambo" , potem wywołująca kontrowersje, ale głownie z powodu ilustracji, bo treść nie zawierała niczego poniżającego.

Zatem w skrócie: Wiersz Tuwima na antyrasistowski wydźwięk. Murzynek jest "naszym koleżką" czyli dzieckiem takim samym jak polskie dzieci, i szkoda że nie uczy się wraz z polskimi dziećmi w szkole. Jest przedstawiany wedle stereotypów, ale nie rasistowskich lecz ogólnodziecięcych - jest łobuziakiem, nie lubi mleka nie lubi gdy zaciągają go do kąpieli - ale mimo to pozostaje dobrym chłopcem.

Nawiasem mówiąc jeśli już coś miałoby być obraźliwego, to raczej ilustracje kolejnych wydań tego wiersza, gdzie konsekwentnie z chłopca w pierwszej klasie szkoły robi się małego dzikuska w spódniczce z trawy, albo coś podobnego do małpki:




To jest dopiero utrwalanie stereotypów...

niedziela, 13 lipca 2014

1905 - Trąba powietrzna koło Kartuz

Jak opisywała prasa, 109 lat temu na Pomorzu:

Trąba powietrzna nawiedziła w tych dniach okolicę Kartuz na Prusach Zachodnich, jak donosił krótko telegram
Obecnie nadeszły szczegóły. Trąba zerwała z kilku domów dachy i sufity. Ludzie widzieli jak trąba się zbliżała. Był to słup w powietrzu. Takiego zjawiska jeszcze nikt w tej okolicy nie widział. Z pewnego pomieszania ludzie ukryli się w dołach do kartofli, lecz zapomnieli wziąć półtoraroczne dziecko, które spało w kołysce. Opatrzność Boska ocaliła jednak dziecko, chociaż dach, posowa i obrazy ze ścian wicher pozrywał. Stodołę, chlew, kilka sztuk drzewa, wody, pługi i brony wicher porwał aż na kilka set kroków rozrzucił.
Ludzie, którzy byli na polu uciekali, myśląc, że to koniec świata; niektórzy wołali, że to ziemia się pali, ale trąba wichrowa przy tych zabudowaniach się rozeszła.
Następnie zaczął padać grad wielkości jaj gołębich. Wszystko zboże w okolicy zniszczone. Deszcz lał jak z cebra. W niektórych miejscach wszystko piaskiem zasypane. Trąba jeszcze przy tem zniszczyła kartofle i zboże - jak daleko sięgała wszystko zmarnowane. Trzy osoby, mężczyzna, i dwie kobiety postradało życie, kilkoro osób dorosłych i dzieci jest rannych.

[Głos Śląski nr. 157 1905 13 lipca]
Ten "słup w powietrzu" potwierdza wystąpienie trąby. Teraz trzeba tylko ustalić jakie było właściwe miejsce i kiedy były "te dni" gdy się pojawiła. Nieco wcześniejsza wzmianka* z 8 lipca podaje, że miało to miejsce w okolicy Kamienicy koło Kartuz, ale też bez daty zdarzenia. Jedno źródło niemieckie pisze o jakiejś trąbie lub wichurze z 27 czerwca w Stężycy - a to całkiem niedaleko, więc może chodzić o to samo zdarzenie
------
* Głos Śląski  sobota 8-go lipca 1905

piątek, 4 lipca 2014

Argumentum ad arabicum

Gdy Schopenhauer zestawiał w swej Erystyce najważniejsze metody argumentacji nierzeczowej, używane do przekonywania o swej racji mimo że nic do niej nie wnoszą, nie uwzględnił tam niektórych metod, jakie zaczęły zdobywać popularność w późniejszym okresie.
Uzupełnię jego spis o jeden punkt, mając nadzieję że mój wkład w historię erystyki zostanie w przyszłości doceniony - do wymienionych tam już metod, jak argumentum ad ingorantum, czy argumentum ad personam, dodaję kolejny: argumentum ad arabicum - czyli nic nie jest złe, bo w islamie mają gorzej.

Powoływanie się na przykład okropnego, żądnego krwi, zacofanego i trzymającego się podstawowych wartości moralnych Islamu w dyskusjach, przybiera dwie wydawałoby się przeciwstawne formy - jedna pochwalająca, i wyrażająca żal że u nas tak nie ma; druga natomiast stanowi argumentację "a u was biją murzynów" a'rebous i ma służyć pokazaniu, że to co u nas uznaje się za złe, nie jest jeszcze takie najgorsze, bo hen za siedmioma pustyniami dzieje się gorzej. W ostateczności argument islamski może przydać się jako straszak, na zasadzie "nic nie zmieniajcie, bo przyjdzie Islam i was zje".

Jako przykłady praktyczne tej metody argumentacji, zacytuję komentarze z Onetu i innych portali, stanowiące kwintesencję takiego stylu kłótni. A więc na początek islam-straszak:

Siemiomysł: Jak przyjdzie Islam to dopiero zobaczysz, co to znaczy religijny zamordyzm. Jak zlikwidujesz Kościół Katolicki, to przyjdzie Islam. Ludzie jakąś religie muszą mieć.

Kościoły protestanckie (w różnych postaciach) rozbijają jedność chrześcijan i są jednym z głównych powodów obecnej politycznej słaboś
ci Kościoła Katolickiego i przyczyniają się do sukcesów Islamu.
Różne ruchy protestanckie nie są żadnym przeciwnikiem dla Islamu i Islam "zje je jednym kłapnięciem"
.
Mysl_to_nie_boli:  pytanie, czy walczycie z patologiami w KK, czy chcecie po prostu wymazać z życia publicznego chrześcijaństwo. Jeśli tak, to gratuluję, dopiszcie sobie kolejny punkt do swoich postulatów:
xx. kupić dywanik, na którym wkrótce wszyscy oddamy cześć Allahowi...
nie ma próżni, wytniecie chrześcijaństwo (macie wybór), przyjdzie islam (wyborów nie będzie)
Straszenie Islamem i skutkami krytykowania obecnej sytuacji pozwala też przeforsować inne pomysły. Nie tylko bowiem bezkrytyczne  chrześcijaństwo  jest uważane za środek zapobiegający, którego podważanie musi niechybnie doprowadzić do muzułmańskiej apokalipsy. W dyskusjach na temat rozwydrzonej polskiej młodzieży, która ulegając totalitarnym ideologiom podpala imigrantom drzwi,  z nudów rysuje koślawe swastyki i powieszone gwiazdy, a w przerwach umawia się na bójki i okazjonalne wszczyna na ulicach rwetes pomachując jakimiśtam szalikami - pojawia się niekiedy szczególna argumentacja, zdająca się forsować ideę, że albo zaakceptujemy maczety na ulicach albo będziemy mieli meczety przy ulicach.

Teraz argumentacja "muzułmanie sobie z tym radzą" używana aby zarzucić oponentowi tchórzliwość i bazująca na podświadomym pochwalaniu zdecydowanych metod, które rozwiązują problem:

 Senator Stanisław Kogut: Gdyby ten pan spróbował w kraju islamskim zniszczyć Koran, przekonałby się szybko o konsekwencjach takich działań…[o instalacji artystycznej Jezusa z butelkami krwi w rękach]
Krysti_22:  Niech spróbuje tak samo postąpić z Koranem, jak postąpił z Pismem Świętym, ciekawe co na to by powiedzieli Muzułmanie [o Nergalu]
No i na koniec argumentacja " to co u nas nie jest złe, bo muslimy mają gorzej":
Ojoj straszne rzeczy, naprawdę. Wszyscy się uczepiliście Rosji jakby to był jedyny kraj w jakiś sposób przeciwny osobom homoseksualnym. Oczywiście, to okrutne, ale co mają powiedzieć KOBIETY ŻYJĄCE W KRAJACH ISLAMSKICH, na przykład. A jak już się tych osób homoseksualnych trzymać, właśnie w krajach islamskich, to jestem przekonana, że są gorzej traktowani niż ci w Rosji. Nie wspominając o innych krajach, w których prawa człowieka są łamane codziennie i nikogo to nie obchodzi, bo Rosja(...)  Zapewniam, że w krajach islamskich robią gorsze rzeczy i też to nagrywają.
 Opracowane i skatalogowane odmiany argumentum ad arabicum, udostępniam na wolnej licencji.

wtorek, 1 lipca 2014

1917 - Trąba powietrzna koło Wielunia

Jak donosiła prasa, 97 lat temu:

Król. Polskie (Trąba powietrzna)
Obywatel miasta Piotrkowa S.K. jadąc wraz z księdzem X. - jak donosi Ziemia Lub. - obserwował rzadkie zjawisko: groźną trąbę powietrzną. Było to dnia 2 bm. w sobotę o godzinie 6 po południu w pobliżu rzeki Warty w powiecie wieluńskim w miejscowości Folwark Raducki.
Upału wielkiego nie było, była ładna pogoda, naraz z odległej chmury zaczął się formować lej, ostrzem zwrócony ku dołowi, z ziemi zaś zaczął się wznosić jakby dym spomiędzy zabudowań wymienionej miejscowości. Straż ochotnicza z Osiakowa chciała przyśpieszyć na ratunek; dla obserwacyi udała się na wieżę kościoła, ale ognia nie było widać, nie był to bowiem dym, tylko kurz. Skutki trąby były straszne - jedną stodołę zmiotła do klepiska, dwoje uszkodziła i trzy domy mieszkalne. Ludzie w panice pouciekali. Części maszyn i budynków znaleziono daleko w polu.
[Kuryer Śląski Gliwice, czwartek 28 czerwca 1917, SBC Katowice]
Opis jest najzupełniej jednoznaczny, aby można było stwierdzić że była to trąba powietrzna.

Dopisek 2015:
Odnalazłem jeszcze jeden, bardzo szczegółowy opis tego zdarzenia:
 Trąba powietrzna. Z okolicy Wielunia, w gubernii kaliskiej, piszą do nas:
W dniu 2-im czerwca oglądaliśmy podczas burzy ciekawe a rzadkie zjawisko. Oto chmura, która przy odgłosie grzmotów nadciągała z zimowego zachodu, zaczęła się wydłużać i opuaczać ciemną smugą ku ziemi, jednocześnie zaś pod wsią Raduckim-Folwarkiem, 6 wiorst od Osiakowa, zaczął się unosić na wzgórzu pod lasem wirujący tuman kurzu, a gdy zwisająca chmura nadciągnęła, połączył się z nią tak, że między obłokami a ziemią utworzył się olbrzymi słup ciemny.
Słup ten posuwał się, kręcąc się szybko w kółko, i w powietrzu powstał tak gwałtowny wir, że kamienie porwane z ziemi wylatywały w górę. belki wiatr poroznosił w pole, uniósł wóz w górę i roztrzaskał,
a deski z niego i słomę o wiorstę odrzucił. Drzewa, które ów wir zagarnął, powyrywane zostały z korzeniami. We wsi kilka budowli zostało zniszczonych, a jedna stodoła, wzięta w całości w górę, na części tam została rozerwana i resztki drzewa z niej znaleziono w polu. Ludzie w popłochu uciekali ze wsi.
Doszedłszy do niewielkiego stawu przy drodze z Raduckiego-Folwarku do Osiakowa, słup. kręcąc się wciąż zawrotnie, przerwał się na dwie części, z których większa cofnęła się ku chmurom, a mniejsza znikła, rozpostarłszy się na ziemi. Oziminy na drodze, którą słup się posuwał, zostały zniaczone i zbielały. Najstarsi ludzie w tych stronach nie pamiętają podobnego zjawiska.

[Gazeta Świąteczna 24 czerwca 1917 no. 1899 WBC]