poniedziałek, 25 lipca 2011

Dziura w chmurach





Miałem dziś okazję zaobserwować ciekawe zjawisko meteorologiczne, na którego pojawienie się od dawna zresztą polowałem.

W gęstej pokrywie chmur Altocumulus pojawił się owalny otwór, o ostro zaznaczonych brzegach, a w nim zaczęła narastać nowa chmura o innej fakturze:
Otwór był na tyle duży, że nie mogłem go objąć w jednym kadrze, jednak było widać, że nie jest to tylko "zatoczka" na brzegu ławicy chmur, był bowiem otoczony chmurami z każdej strony:

Zjawisko to jest czasem nazywane z anielska Hole Punch Cloud (chmura z wybitą dziurą) , podobno polską nazwą jest "prześwit poopadowy" ale nie wiem czy to termin przyjęty, obserwuje je się na całym świecie, bardzo ładny przykład takiej dziury z utworzoną wewnątrz chmurą wtórną zaobserwowana w 2003 roku w USA:

Jak jednak powstają takie otwory?
Teorii jest tu kilka. Zwykle pojawiają się w warstwie chmur Altocumulus i Stratocumulus. Są to chmury nieopadowe średniego i niskiego piętra, składające się z kropelek wody, często przechłodzonej do temperatur poniżej zera a mimo to zachowującej płynność.
Formowanie otworu zaczyna się, gdy jakiś czynnik- na przykład prąd powietrza o innej temperaturze, lub kryształki lodu opadające smugą Virga z wyżej położonych chmur - zaburzy równowagę i spowoduje skrystalizowanie części kropelek. powstałe kryształki lodu zlepiają się w kropelkami wody, stając się zarodkami ich krystalizacji, ponadto woda zamarzając wypromieniowuje ciepło, zmieniając warunki w chmurze. Powstałe kryształki prowokują zamarzanie fragmentów chmury dookoła, te po zamarznięciu wywoołują zamarzanie kolejnych - w efekcie fala zamarzania rozchodzi się koliście od miejsca pierwotnego zaburzenia.
Kryształki lodu opadają, odsłaniając dziurę , w której może zacząć z powrotem narastać chmura. Tak też było i w moim przypadku - gdy ją zauważyłem, dziura była już w większości zarośnięta, stąd też nie wyglądała tak bardzo efektownie. Trochę podobną widać na tym filmie.

Zjawisko to jest coraz częstsze i wydaje się, że w większości przypadków czynnikiem prowokującym jest przelot samolotu, który bądź to wznosząc się przebija warstwę chmur, bądź też z pozostawionej przezeń smugi kondensacyjnej opada porcja kryształków lodu. Czasem zresztą przelot samolotu nisko nad warstwą chmur, wywołuje zjawisko wyglądajce jak negatyw smugi kondensacyjnej - cienki prześwit w chmurach wzdłuż trasy przelotu:
W przypadku mojej dziury, miała ona kształt wydłużonego owalu, dwa razy dłuższego niż szerokiego, ze środkiem zakrytym wtórną chmurą. Kierunek w którym się wydłużała odpowiadał kierunkowi jednego z korytarzy powietrznych nad Białą Podlaską

Niekiedy niezwykłość zjawiska wzbudza podejrzenia, czy przyczyna nie jest aby nadnaturalna lub pozaziemska, jak w przypadku niedawnego otworu w chmurach w Meksyku, czy dziwnego zjawiska nad Moskwą, uznanego za wynik działalności UFO.
Fundacja Nautilus poświęciła podobnemu przypadkowi cały artykuł, uznając że dziura w chmurach nad Poznaniem jest "wypalona w chmurach" przez statki kosmiczne, widoczne na ich zdjęciach jako niezidentyfikowane punkciki.

Wedle najnowszego artykułu na ten temat, opublikowanego w Science, samoloty są główną przyczyną powstawania tych otworów, zaś samo zjawisko może odpowiadać za zwiększoną ilość śnieżyc w okolicach lotnisk[1]
Więcej zdjęć: http://www.wkrg.com/weather/article_education/hole_punch_clouds/4097/
http://www.nasa.gov/topics/earth/features/hole-punch.html
----
[1] http://www.wired.com/wiredscience/2011/06/airplane-cloud-holes/

środa, 20 lipca 2011

Trąba w Lublinie

[Tekst opublikował Dziennik Wschodni]

Poniedziałek 20 lipca 1931 roku był dniem bardzo upalnym. Słupki rtęci wskazywały ponad 30 stopni w cieniu. Dlatego gdy wieczorem, około godziny 19 na zachodzie pojawiły się pierwsze oznaki nadciągającego deszczu, wielu zapewne lublinian cieszyło się na myśl o zmianie pogody.
W tym czasie rolnicy z Motycza obserwują dwie ciemne chmury, które nadchodząc od strony Warszawy zderzają się ze sobą, tworząc kłębiącą się, wirującą chmurę. Chmura ta zbliża się do miasta, zaś mieszkańcy Zemborzyc i Wrotkowa obserwują, jak wśród ciemnych od nawalnego deszczu smug pojawia się czarny słup wirujący z niebywałą prędkością, wyrywający drzewa, niszczący stodoły i mknący w kierunku pierwszych zabudowań miejskich.
Zniszczenia we wsiach pod Lublinem
Orkan
Nad miastem przechodzi rzęsista ulewa. Nagle zrywa się wiatr pędzący przed sobą tuman kurzu. Już po chwili huragan zrywa dachy w Osadzie, zaraz kładzie pokotem aleję stuletnich drzew, wiodącą do Cukrowni, łamie parkany i słupy elektryczne. Zmiata z powierzchni ziemi drewniane stajnie przy torze wyścigowym, uszkadza koszary, szczęśliwie omijając skład amunicji. Wir dociera do dworca gdzie wyrywa solidny płot z podkładów kolejowych. Podkłady fruwają w powietrzu niczym miotane pociski. Na jednym z torów przewraca wagony towarowe. W dwóch z nich znajdowały się konie wyścigowe i ujeżdżacz, który widząc nadchodzącą nawałnicę schował się w ich wnętrzu. Ciężko poturbowany ledwie wydostaje się spod poranionych koni. Część zwierząt trzeba było później dobić. Później porządkujący gruzy znajdą tu szczątki stodół przyniesione aż z Wrotkowa

Gdy orkan pustoszy okolice gazowni, blisko stumetrowy komin młyna parowego Bachmana zawala się z głośnym hukiem. Dopiero teraz posuwający się wzdłuż torów i nadbystrzyckich łąk żywioł dociera do gęstej zabudowy miejskiej w tzw. „Klinie” u zbiegu Zamojskiej i 1-go maja i Fabrycznej. Tu roznosi pierwsze drewniane domy i skład drewna, rozrzucając deski po całej okolicy. Uszkadza mury fabryki maszyn rolniczych Moritza i Garbarni, zniesiony dach spada na ulicę zrywając linię elektryczną - tymczasem pobliska Drożdżownia nie doznaje najmniejszych uszkodzeń. Sierżant Kluch, pełniący służbę na wylocie 1-Maja, trzyma się strażnicy aby go nie wywiało, jednak widząc kobietę, która uciekając przed wirującymi w powietrzu szczątkami wpada między druty elektryczne, rzuca się na ratunek. Zassany przelatuje kilkanaście metrów nim z wielką siłą uderzy o ziemię. Na placu Bychawskim podrywani w górę przechodnie uderzają o ściany kamienic i balkony, kilkunastu rannych natychmiast przewieziono do pobliskiego ambulatorium. Wtedy też na ulicy pojawia się autobus miejski numer 1. Wobec szalejącej wichury zatrzymuje się, zaś zdumieni pasażerowie obserwują czarny lej nad miastem, wokoło którego wirują szczątki dachów. Wiatr podnosi pojazd i roztrzaskuje o ścianę domu, raniąc tych, którzy w porę nie wyskoczyli.
Pierwsze ofiary
W tym czasie dorożkarz Josef Bergman ucieka przed burzą. Nagle wiatr przewraca dorożkę a jego samego rzuca między zerwane druty elektryczne. Porażony ginie na miejscu. Inny dorożkarz, Stanisław Osipek, przejeżdżający obok mostu na Zamojskiej, zostaje uniesiony z kozła i rzucony o filar. Wskutek obrażeń umrze później w szpitalu. Wiatr zmiata stację paliw przyginając stalowe pompy aż do ziemi. Kobieta przechodząca obok łaźni miejskiej przelatuje w powietrzu kilkanaście metrów, rzucona w nurt wzburzonej Czerniejówki, skąd tonącą wyciągają przechodnie. Park na Bronowicach zostaje w całości zniszczony. W pobliskich składach i na osiedlu robotniczym wszystkie domy tracą dachy. Tuż obok nienaruszony pozostaje kościół i Syndykat. Wir szczęśliwie omija stare miasto, zrywa dach z nowej szkoły powszechnej, roznosi stogi siana na łąkach, roztrzaskuje wielki komin wapniarni, niszczy magazyny tytoniowe i uszkadza budynki fabryki dachówek „Eternit” i papierni . Nagromadzone szczątki tarasują koryto Bystrzycy, która wylewa na łąki. Jeden z mieszkańców Kalinowszczyzny ląduje na dachu magazynów, inną kobietę przygniata zerwany dach.
Zniszczone Tatary
Orkan dociera do majątku Tatary. Przerażeni mieszkańcy uciekają przed nawałnicą desek, blach i bel słomy. Jedna ze stodół zostaje wraz ze zbiorami poderwana w górę i strzaskana o ziemię. W folwarku Graffa żywioł zaskakuje pracowników. Zrywa dachy, zawala stropy i mury. Spod gruzów wydobyte zostają ciężko ranne pracownice, jedna ginie na miejscu.

Pod zawalonymi oborami i stajniami giną zwierzęta. Stary wiatrak rozpada się, tymczasem na pobliskim polu chmielu nie przewraca się ani jedna tyka. Również dworek nie zostaje zniszczony. Mijając folwark trąba naciera na Rzeźnię miejską, skąd zrywa cały dach. Kawały blach z rzeźni odnajdą się później pod laskiem koło Wólki, dobrych kilka kilometrów od miasta. Wreszcie tornado opuszcza Lublin i posuwa się dalej, wywołując mniejsze zniszczenia we wsiach na północny wschód od miasta.
Uszkodzona rzeźnia miejska
Ogromne straty
Trąba powietrzna poruszała się pasem o szerokości jakiś dwustu metrów, na ukos z południowego zachodu na północny wschód, wzdłuż torów kolejowych i łąk nad Bystrzycą. Dzięki temu zniszczenia nie dotknęły gęsto zaludnionych dzielnic na wzgórzach, mimo to wciąż pozostają ogromne. Zniszczeniu uległa większość najważniejszych zakładów przemysłowych w mieście, a zatarasowane drzewami drogi udrożniano jeszcze przez kilka dni. Ostatecznie żywioł zabił 6 osób*, a grubo ponad sto ranił, z czego kilkanaście ciężko. Straty szacowano w przybliżeniu na dwa miliony ówczesnych złotych, co było sumą dużo większą niż dziś, zważywszy na całkowity budżet kraju wynoszący dwa miliardy. Rodzinom zabitych przyznano zapomogi. Kataklizm pogorszył i tak nie najlepszą sytuację finansową miasta, coraz bardziej traktowanego jak peryferie. Już po kilku dniach ogólnopolskie gazety porzuciły ten temat, zajmując się sprawami bieżącymi, takimi jak krach finansowy w Niemczech czy roszczenia Litwinów wobec Wileńszczyzny.
Najsilniejsze tornado na świecie?
Tym co wzbudza dziś w tej sprawie największe emocje, jest siła tornada. Ówcześni badacze ocenili siłę wiatru w wirze na wahającą się między 110 a 145 m/s co odpowiada 330 do 522 km/s.[1] Gdyby prawdziwa miała być ta ostatnia wartość, byłaby to największa znana prędkość wiatru na Ziemi, przewyższająca największe wartości ze Stanów Zjednoczonych.

Gdyby jednak wiatr osiągał takie wartości, zniszczenia w mieście musiałyby być znacznie większe. Opisy niewiele słabszych tornad z kontynentu amerykańskiego notują takie zniszczenia, jak burzenie murowanych budynków aż do fundamentów, skręcanie stalowych konstrukcji wieżowców, czy przenoszenie ciężkich pojazdów na kilkaset metrów. Nic jednak z takich zniszczeń nie miało miejsca w 1931 roku, dlatego sądzić należy, że wyliczone wartości zostały znacznie przeszacowane. Zniszczenia sugerują nawet, że lubelskie tornado mogło być nieco słabsze od tego, jakie trzy lata temu przetoczyło się przez Opolszczyznę. (patrz poprzedni artykuł). Na dobrą sprawę rozmiar zniszczeń był spowodowany głównie tym, że kataklizm przeszedł przez centrum dużego miasta co nie zdarza się u nas często (patrz przypadek z Białegostoku)
Lublin zagrożony?
Trąba powietrzna z 1931 roku nie była pierwszym takim przypadkiem na Lubelszczyźnie. W 2007 roku jedna z nich przetoczyła się nad jeziorami między Łęczną a Włodawą, o kilkanaście kilometrów mijając miasto. Rok wcześniej ponad sto budynków zostało uszkodzonych w okolicach Kraśnika. Mieszkańcy Zemborzyc i Czubów pamiętają zapewne krótkotrwałą trąbę, która w 1996 roku przetoczyła się przez Stary Gaj, powalając drzewa i uszkadzając kilkanaście zabudowań przy ulicy Janowskiej. Stara prasa co i rusz wspomina o huraganowych burzach w okolicach Lublina i Zamościa. Czy zatem dawny kataklizm może się powtórzyć? W Polsce, w odróżnieniu od Ameryki nie da się wyznaczyć jakiejś lokalnej Alei Tornad, w której takie zjawiska będą się na pewno pojawiały z roku na rok, jednak bez wątpienia Lubelszczyzna należy do regionów gdzie częste są gwałtowne zjawiska pogodowe. Dlatego możliwość wystąpienia trąby powietrznej, jako realna, powinna być brana pod uwagę przez służby ratownicze. Wciąż jednak prawdopodobieństwo pojawienia się tornada na obszarach dużego miasta pozostaje bardzo niewielkie. Dlatego najlepszym rozwiązaniem jest spokojnie pamiętać o przeszłości i z ostrożności nieco uważniej przyglądać się niebu.

Przybliżona ścieżka tornada w obszarze miejskim, na Mapie Wielkiego Miasta Lublina z 1931 roku (fragment). Ważniejsze punkty zaznaczyłem: 1 - cukiernia przy Krochmalnej; 2 - Gazownia i młyn Bachmana; 3 - dworzec kolejowy; 4 - pl. Bychawski; 5 - fabryka Moritza; 6 - park Bronowicki; 7 - fabryka Eternit; 8 - młyn braci Krause na Kalinowszczyźnie; 9 - folwark Graffa; 10 - Rzeźnia

W najbliższym czasie dodam jeszcze jeden artykuł o tym przypadku.


Post scriptum:
Udało mi się znaleźć jeszcze jedno źródło, dodające do tego przypadku kilka brakujących informacji - prywatny korespondent Gazety Polskiej donosił z Lublina, iż trąba uszkodziło 150 domów mieszkalnych, głównie kamienic, w tym 22 silnie, przez co dotkniętych zostało ponad tysiąc mieszkańców. Wagon z koniem wyścigowym miał zostać podniesiony z toru i przeniesiony na kilkanaście kroków, co sugerowałoby jednak nieco większą siłę zjawiska.
--------
Źródła, przypisy:

[1] - IMGW "Trąby powietrzne w Polsce"

* Dokładna lista: Josef Bergman, Stanisław Osipek, Wincenty Gryzio, Katarzyna Rutkiewicz, Józef Jampiński i Andrzej Kofiniec (?) ze wsi Hajdów - wg. "Ziemia Lubelska" 25 lipca 1931

Korzystałem głównie z ówczesnej prasy: "Głos Lubelski" 20-29 lipca i 1-8 sierpnia 1931; "Ziemia Lubelska" 21-27 lipca 1931, "Kurjer Bydgoski" 22-28 lipca 1931

Zdjęcia pochodzą z ówczesnej prasy - "Tygodnik Ilustrowany", 'Kurjer Bydgoski", "Gazeta Pomorska", nieco obrobione graficznie dla polepszenia jakości


sobota, 16 lipca 2011

F6 w Lublinie?


Spośród polskich trąb powietrznych z pewnością najbardziej znaną jest ta z 1931 roku z Lublina. Przyczynił się do tego IMGW, który w oficjalnych opracowaniach podaje dla tego przypadku rekordową wartość prędkości wiatru - 522 km/h. Podawany opis budzi grozę:
Prędkość wiatru trąby powietrznej, która wystąpiła 20 lipca 1931 r. w okolicy Lublina wahała się według wyliczeń naukowców od 110 do 145 m/s (co równa się ciśnieniu dynamicznemu 765 - 1314 kg/m2). Wiatr zniszczył wówczas budynki o murach 50 cm grubości, przewrócił stojące na szynach kolejowych załadowane wagony towarowe, powyginał konstrukcje żelazne.[1]
Zakres 110-145 m/s to 360-522 km/h. Gdyby ta ostatnia wartość miała być prawdziwa, to przewyższałaby najwyższą zmierzoną bezpośrednio wartość 517 km/h zanotowane przez przenośmy radar Dopplerowski w wirze tornada z Oklahoma City w 1999 roku.[2] Co więcej, byłby to prawdopodobnie pierwszy w Europie przypadek tornada o sile F 5 w starej skali. Co to oznacza?

Skala "F" została stworzona w 1971 roku przez japońskiego meteorologa Tetsuy'a Fujitę (znanego jako Ted Fujita) dla określenia intensywności tornad. Podstawą dla przypisania tornadom określonej kategorii jest w niej rozmiar i charakter pozostawionych na ziemi zniszczeń. Wyszedł tu z logicznego założenia, że wiatr zdolny zerwać dach, jest silniejszy od tego, który tylko zrywa dachówki, a wir który przewraca samochody, słabszy od takiego, który przerzuca je w inne miejsce, jeśli więc będziemy znali zniszczenia, będziemy w stanie ocenić siłę zjawiska. Skala została pomyślana jako rozpięta pomiędzy skalą Beauforta a skalą Machów - "Zero" Fujita odpowiada wartości 8 Beaufortów, i opisuje zniszczenia minimalne bądź brak, F12 to prędkość dźwięku, czyli 1 Mach. W praktyce jednak stosuje się wartości między F0 a F5 , w jakich mieszczą się obserwowane zjawiska.

Tornada F0 powodują minimalne uszkodzenia, polegające na połamaniu gałęzi, przewróceniu słabo zakorzenionych drzew czy zerwaniu dachówek.

Tornada F1 zaczynają zrywać większe połacie pokrycia dachowego, przyczepy kempingowe i samochody osobowe mogą zostać zepchnięte z drogi lub przewrócone, zniszczone mogą zostać konstrukcje w rodzaju blaszanych garaży i altan.

Tornada F2 zrywają w całości dachy, uszkadzają konstrukcje drewnianych szkieletowych domów, popularnych w USA; drzewa wyrwane lub złamane; wagony kolejowe przechylone

Tornada F3 zrywają dachy i fragmenty murów z domów, łamią i wyrywają drzewa na dużej powierzchni, unoszą i przenoszą samochody, przewracają wagony

Tornada F4 burzą domy i mury, wykolejają pociągi, rzucają samochodami i przewracają wieżowce

Tornada F5 unoszą i przenoszą na pewną odległość domy o konstrukcji szkieletowej, domy murowane burzone do fundamentów, samochody i inne równie ciężkie przedmioty są przerzucane na odległość ponad 100 metrów, budynki żelbetonowe i stalowe poważnie uszkodzone, drzewa okorowane. Na tym filmie widać zniszczenia wewnątrz budynków

Skala oparta na wielkości zniszczeń została potem uzupełniona o wartości prędkości wiatru odpowiadające danym przedziałom. Przedział F5 to wiatr o prędkościach 419-512 km/h. Teoretycznie możliwe są wyższe stopnie, stąd niekiedy uznaje się, że tornado z Oklahomy należało do kategorii F6, jednak rekordowa wartość wiatru nie została zmierzona na wysokości ziemi, lecz kilkadziesiąt metrów nad nią, a skala Fujity dotyczy wiatru oddziałującego na przedmioty na ziemi. Dlatego Tornado z Oklahomy za należące do F6 nie może być uznane.

A to z Lublinem? No cóż, jeśli rekordowa siła wiatru została oceniona na podstawie zniszczeń na ziemi, to wówczas lubelskie tornado byłoby jedynym kwalifikującym się do kategorii F6. Oczywiście pod warunkiem, że górne wartości siły zostały zmierzone dokładnie - a co do tego można mieć wątpliwości.
Nie znam oryginalnej pracy R. Gumińskiego z 1936 roku, w której podał takie wyliczenia, stąd trudno mi ocenić poprawność metody obliczeniowej, zapoznałem się jednak ze źródłami opisującymi szkody w Lublinie w 1931 roku, i jakoś nigdzie nie widzę tam zniszczeń, które pasowałyby nawet do tornad F5.

Zniszczenia po F5 w Xenia, Ohio 1974

Jakich zniszczeń należałoby się wówczas podziewać? Kamienice były burzone do fundamentów, samochody i wagony przerzucane na znacznie odległości, budynki o konstrukcji stalowej byłyby skręcone, bruk i asfalt zerwany z dróg... ogółem infrastruktura miejska w miejscu wystąpienia najsilniejszych szkód przestałaby istnieć. Tymczasem ówczesna prasa podaje opisy znacznie słabszych zniszczeń - choć wciąż są to opisy robiące wrażenie.

Przewrócone wagony

Jak to było z tymi "załadowanymi wagonami towarowymi"?

Jak opisuje "Głos Lubelski" z 22 lipca 1931 już na kilometr od miasta objawiła się siła lubelskiego "orkanu". Miał on wywrócić dwadzieścia wagonów towarowych stojących na bocznicy. Pustych.

Co prawda wspomina się, że niektóre zostały postawione kilka metrów od toru, ale puste wagony w typie bydlęcych, a więc ze ściankami z desek jak wskazują zdjęcia zamieszczone na tym blogu , to coś całkiem innego niż "załadowane wagony".
Zresztą wagony z ładunkiem też były. Wedle "Ziemi Lubelskiej" z 22 lipca 1931 roku, trąba przewróciła na dworcu kolejowym kilkanaście wagonów pustych, i dwa przewożące konie wyścigowe przygotowywane do wyścigów na torze we Wrotkowie. W wagonach był też dżokej, ciężko ranny wskutek tego. Poranione konie trzeba było dobić.
Przewrócenie i najwyżej na kilka metrów uniesienie pustych wagonów to zniszczenia odpowiadające tornadu F3, tak jak na powyższym zdjęciu z maja 1931, kiedy do w stanie Minnesota trąba o tej sile wywróciła wagony pociągu Empire Builder, raniąc 117 pasażerów i zabijając jednego[3]

Zniszczone budynki:
Ówczesna prasa dosyć szczegółowo opisuje zniszczenia budynków. Całkowicie zmiecione miały być stodoły na przedmieściach i domy drewniane, również tartak na rogu Zamojskiej i Piłsudskiego. Z domów na osiedlu robotniczym Bronowice zerwane dachy. Z Rzeźni miejskiej, cukrowni i fabryk zerwane blaszane dachy. W niektórych miejscach, jak opisują reporterzy, miało dochodzić do uszkodzenia murów i wybijania w nich dziur. Kominy fabryczne zostały przewrócone.
Wszystkie te zniszczenia mieszczą się w zakresie od słabego F3 do być może słabego F4, choć nie znalazłem zdjęć przedstawiających te najciężej uszkodzone budynki

Inne uszkodzenia:
Wiadomo, że tornado unosiło ludzi. Pewien policjant przeleciał w ten sposób kilkanaście metrów. Inną kobietę wiatr wrzucił do wzburzonej rzeki; na placu Bychawskim kilka osób zostało rzuconych o ściany kamienic. Autobus miejski został uniesiony i roztrzaskany o ścianę domu. zerwane dachy były przenoszone nawet pól kilometra od pierwotnego budynku, choć natknąłem się na informację, że blachę z dachu rzeźni znaleziono w lasku pod Wólką - wsią kilka kilometrów za miastem.
Co do autobusu, nie wiem jakiej konstrukcji był to pojazd, lecz podejrzewam, że rozmiarami i wagą być zbliżony do współczesnych. Znanych jest wiele przypadków uniesienia autobusów, głównie autobusów szkolnych. Na przykład w 1992 roku F3 tornado uniosło szkolny autobus w Pasquotank County, raniąc 21 uczniów.[4] Do uniesienia człowieka wystarczy F2, natomiast już wichura potrafi nieść dach na znaczne odległości, dzięki efektowi żagla powstającemu na dużej powierzchni pokrycia dachowego.

Wcale nie najsilniejsze?

Wygląda zatem na to, że większość opisywanych szkód mieści się w przedziale F3, być może niektóre zniszczenia wskazywałyby na F4, ale trzeba by znaleźć wyraźne zdjęcia szkód aby móc to ocenić. Prędkości wiatru mieściłyby się więc w granicach 254-332 km/h, a zatem przeszacowanie siły wiatru musiało być znaczne.
Wobec tego należałoby uznać, że lubelskie tornado nie tylko nie było najsilniejszym na świecie, ale i w Polsce, skoro wedle ocen pamiętne trąby powietrzne z Opolszczyzny osiągały siłę F4. Są to oczywiście tylko moje oceny, choć nie sądzę aby specjaliści mieli w tej sprawie diametralnie różne zdanie. Podobny przypadek miał miejsce 15 maja 1958 roku, kiedy to "huragan" nad Rawą Mazowiecką zniszczył drewniane budynki, zerwał 80% dachów w mieście, uszkodził ściany szczytowe i uniósł autobus z dziećmi jadącymi na wycieczkę, przerzucając go przez rząd drzew.
O tym przypadku też będę pisał.
Trzeba pamiętać, że nie sama siła decyduje o wielkości zniszczeń. Lubelska trąba była o tyle wyjątkowa, że pojawiła się w centrum dużego miasta i przetaczała się przez obszary gęstej zabudowy. Zwykle trąby nawiedzają u nas małe wioseczki, bądź powalają lasy, natomiast przypadków aby pojawiły się w dużych miastach jest doprawdy niewiele. A właśnie wówczas są najgroźniejsze z uwagi na duże skupienie ludzi. W tym wyjątkowo dla Stanów Zjednoczonych tragicznym roku jedno tylko tornado o sile F5 w mieście Joplin, mniej więcej wielkości mojej Białej, zabiło 153 osoby, inne w Tuusula 87 osób.

Natomiast co do F5 w Polsce - znalazłem taki podejrzany przypadek ze Słonimia, obecnie należącego do Białorusi, gdzie w 1890 roku trąba powietrzna zmiotła całkowicie siedem wiosek, przenosiła w całości drewniane domy na odległość kilkudziesięciu metrów, i zburzyła kilkanaście murowanych kamienic - co dokładnie odpowiadało by zniszczeniom po takim zjawisku.

>> Dopisek z 20.07.12
Ponieważ ostatnie trąby powietrzne na Pomorzu nagłośniły temat, media przypominają też o trąbie z Lublina - a bardzo nośna medialnie wieść że była naj naj jest tu głównym argumentem. Wartoby chyba zapytać IMGW jak oni się odnoszą do tych rekordowych wyliczeń, co do których narosły już takie wątpliwości.
----
Przypisy i źródła
[1] IMGW: Trąby powietrzne w Polsce[2]
en.wipiedia:1999 Bridge Creek - Moore tornado
[3] islandnet.com: Tornadoes and trains
[4] wral.com
* http://en.wikipedia.org/wiki/Fujita_scale
Ponadto numery Ziemi Lubelskiej i Głosu Lubelskiego z lipca i sierpnia 1931

piątek, 15 lipca 2011

Trąba powietrzna w Lublinie 22 czerwca 1996 roku


Lubelszczyzna należy do niespokojnych meteorologicznie terenów kraju Średnia liczba dni z burzą na tym terenie waha się między 25 a 30 dniami[1].
Gdyby prześledzić historię tego regionu, to okaże się, że trąby powietrzne pojawiały się tam stosunkowo często. W ostatnich latach dały o sobie znać w 2007 roku na pojezierzu Łęczyńsko-Włodawskim, gdzie na szczęście więcej przyniosły strachu niż szkód. Rok wcześniej zniszczyły ponad sto budynków w gminie Zakrzówek. We wcześniejszych latach sporadycznie dotykały pojedyncze miejscowości, nie wywołując większego rozgłosu.
Jednak zdecydowanie najsilniejszym, a przy tym równocześnie najsłynniejszym pozostaje tornado, które przetoczyło się przez centrum Lublina 20 lipca 1931 roku. Jest to przypadek najbardziej znany dzięki narosłej wokół niego legendzie, ale zarazem paradoksalnie bardzo mało poznany, gdyż wszystkie oryginalne źródła wiedzy o nim, znajdują się w archiwach. Zatem poza ogólnikowym opisem, podawanym przez IMGW w oficjalnych opracowaniach, i wieści, że było to najsilniejsze tornado na świecie, niewiele faktów na jego temat jest szerzej znanych.
Zajmę się tym tematem na swym blogu, starając się w kilku artykułach przedstawić to, czego udało mi się o nim dowiedzieć, zanim jednak się za to zabiorę, chciałbym przypomnieć przypadek zupełnie dziś zapomniany.

Wydaje się, że nawet lublinianie nie bardzo pamiętają co takiego zdarzyło się pod koniec czerwca roku 1996. W końcu zniszczenia nie były wielkie, a samo zjawisko pojawiło się na obrzeżach miasta i wielu mogło go nie widzieć. Nie są tu zresztą wyjątkiem - zapewne wielu białostocczan nie pamięta, że w latach osiemdziesiątych silna trąba przeszła przez osiedle Dojlidy, podobnie jak rzeszowianie sądzą, że to co w latach 60. zniszczyło kościół na Staromieściu było tylko burzą z huraganowym wiatrem. A cóż takiego miało miejsce?

Dzień ten był z pewnością bardzo parny i gorący, dlatego nikt nie przejmował się kolejną burzą, krótko po godzinie piętnastej nadchodzącą nad miasto, ani tym, że ciemna chmura wisi nad ziemią wyjątkowo nisko. Dopiero głośny szum i trzask łamanych drzew zwrócił uwagę na to, co rozpętało się nad lasem Stary Gaj.
Szary lej zwisający z chmur, otoczony wysokim na sto metrów tumanem łamał drzewa i przenosił je na znaczne odległości. Jeden z poszkodowanych opisywał:
"Huk, szum, trzask łamanych drzew. 15-letnie jabłonki w ogrodzie fruwały z korzeniami kilka metrów nad ziemią. Potem trąba opanowała chałupę. Gdybyśmy do piwnicy się nie skryli, pewnie sufit runąłby prosto na nasze głowy. Dach naszego domu znaleźliśmy półtora kilometra dalej"[2]
Trąba połamała 2,5 ha lasu w pasie 1,5 kilometra długim, po czym wypadła z niego znosząc altanki na ogródkach działkowych, wreszcie dotarła w okolicę ulicy Janowskiej. W kilka sekund rozniosła drewniane stodoły, zerwała linie elektryczną, i poważnie uszkodziła domy w 15 gospodarstwach. W kilku przypadkach oprócz zerwania dachów naruszona została konstrukcja budynków. Drewniana kuźnia została całkowicie zniesiona[3] Na jednym z podwórzy wylądowała sosna przyniesiona z odległego o pół kilometra lasu. Jedna z osób opisywała wir powietrza w kształcie leja, wysoki na 100 metrów i szeroki na 200 - choć można sądzić, że taką szerokość miał raczej tuman wzniesionego kurzu, gdyż bezpośrednio poszkodowani mówili o "walcu wirującego powietrza" o średnicy 20-30 metrów.

Próbowałem odtworzyć na tej podstawie przypuszczalną trasę leja, lecz informacje jakie znalazłem, okazały się niewystarczające. Ulica Janowska jest dość długa, i ciągnie się obok lasu na całym odcinku, zaś ogrody działkowe w tej okolicy są dwa - POD Słoneczna leży na południe od ulicy Rąblowskiej, zaś zakładowe ogrody działkowe "Stary gaj" leżą gdzieś przy ulicy o tej samej nazwie. Ponieważ jednak, aby poczynić szkody na tych pierwszych, trąba musiałaby przejść przez nie wymieniane w źródłach ulice Lipską i Tęczową sądzę, że szkody dotyczą raczej tych drugich, a zatem uszkodzone domy leżały na początku ulicy, w okolicy bocznej Parczewskiej. Sytuację geograficzną niech objaśni ta mapka:

Jak widać wir musiał zaniknąć zaraz po minięciu pierwszych domów, bo w przeciwnym wypadku, wpadłby między domy na Romera i tereny należące do kolei, a opisów strat w tych miejscach nie znalazłem.

Trudno mi na podstawie takich opisów ocenić siłę tornada. Łowcom burz padł serwer, więc nie mam jak się spytać. Sądzę, że dałoby się przypisać jej siłę między F1 a F2.

W Dzienniku wschodnim z 25 czerwca pojawiła się informacja, że tego samego dnia co w Lublinie, trąba pojawiła się w okolicy Łęcznej. "Wir powietrzny" miał uszkodzić 8 gospodarstw w Łuszczanie, Trębaczewie i Kolonii Witanów, w tym jeden dom w stopniu znacznym. Na załączonym do artykułu zdjęciu, którego niestety nie mogłem skopiować, widać było ceglany budynek z zerwanym dachem i uszkodzoną ścianą szczytową. Byłoby to bardzo ciekawe, bo również w 1931 roku obok Lublina inna trąba (nazywana huraganem) pojawiła się pod Lubartowem. Niejako zatem historia się powtórzyła.
---------
Źródła:
[1] Atlas klimatu Polski pod redakcją Haliny Lorenc, Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej. Warszawa 2005

[2] Gazeta Wyborcza nr. 145, 24 czerwca 1996
[3] Dziennik Wschodni, 24-25 czerwca 1996
Oparłem się też na archiwalnej kopii strony osiedla Czuby, gdzie podawano dane co do szkód w lesie - dziś niestety nie dostępna

czwartek, 14 lipca 2011

Diabeł wirujący



Powstaje nagle, bez ostrzeżenia. Najczęściej jest to słoneczny, upalny dzień, miejscem zaś może być sprażony kanikułą miejski plac, boisko, pole czy skoszona łąka. Wśród rozedrganej śreżogi pojawia się wir, zrazu niewielki, podobny tym, które w listopadowe słoty przetacza spadłe liście po parku, potem coraz większy i szybszy, porywający kłęby kurzu, trawy, liści, gałązek...

Czyżby trąba powietrzna? Skądże.

Znad nagrzanej słońcem ziemi unosi się ciepłe, więc lżejsze powietrze. W dużej skali, przebijając się przez warstwy chłodniejszego powietrza tworzy kominy termiczne, na których szczycie tworzą się czasem chmury cumulus. Chętnie korzystają z nich szybownicy, którzy dzięki pędowi unoszącego się powietrza mogą nabrać wysokości bez używania silnika. Również ptaki wykorzystują ten efekt aby zaoszczędzić sił w trakcie dalekich lotów, stąd często można zobaczyć jak kołują w grupie nad jakimś miejscem.
W mniejszej skali strugi powietrza o różnej temperaturze, załamując promienie światła wywołują drżenie krajobrazu, i miraże, zwłaszcza nad asfaltową nawierzchnią ulicy.
Gdy jednak powietrze unosi się nierównomiernie, wskutek nierówności terenu, czy zróżnicowanego nagrzewania się terenu, mogą w nim powstać zawirowania. Jeśli są one wystarczająco silne aby obniżone ciśnienie wewnątrz utrzymywało strugi wirującego powietrza w coraz bardziej zacieśniającej się kolumnie, przekształcają się w wiry podobne do tornada, gdy zaś osiągną siłę wystarczającą, aby unieść kurz z podłoża, stają się widoczne dla ludzi. Kolejne porcje zassanego ciepłego powietrza napędzają wir obniżając ciśnienie, co powoduje zassanie kolejnej porcji powietrza, tworząc stosunkowo stabilną strukturę. Najchętniej pojawia się na wykoszonych łąkach, zaoranych polach, nad placami i ulicami miast, na plażach i polanach. Czasem może zapędzić się nad taflę wody, zasysając pył wodny.
Co ciekawsze, taki wir pyłowy nie powstaje wyłącznie na Ziemi - już sondy Viking sfotografowały na Marskie długie, ciemne smugi, których pochodzenie była dla naukowców niejasne aż do czasu wprowadzenia na Marsjańską orbitę sondy Mars Global Surveyor, która sfotografowała tuman kurzu kreślący jedną ze smug. Również marsjańskie łaziki Spirite i Opportunity sfotografowały ich pojawianie się na powierzchni planety - akurat dla nich były to zbawienne spotkania, bowiem silniejsze podmuchy zwiewały z paneli słonecznych osiadły na nich pył.
Nie znalazłem informacji, czy zjawisko to ma naukową, meteorologiczną nazwę. Zwykle mówi się na nie z angielska Dust Devil - czyli diabełek pyłowy, czasem też przez analogię do innych takich zjawisk używa się określenia Dustnado. U nas najczęściej używa się określeń "trąba pyłowa" bądź "trąbka powietrzna" - choć to ostatnie jest już mylące.

Jest to zjawisko krótkotrwałe, trwa od kilkunastu sekund do kilku minut, w wyjątkowych przypadkach do pół godziny, zazwyczaj osiąga średnicę jednego-dwóch metrów i wysokość do kilkunastu, jednak niekiedy osiąga znaczne rozmiary ze średnicą do 50 metrów i wysokości nawet kilometra. Od trąby powietrznej poza rozmiarami odróżniają go też warunki - powstaje w gorące, słoneczne dni, często przy bezchmurnej i bezwietrznej pogodzie. Mimo to często jest z nią mylony; dwa lata temu media doniosły, że na mazurach przy słonecznej pogodzie pojawiła się trąba powietrzna. [1] Wir pyłowy, obserwowany wówczas nad jeziorem Nidzkim, mógł być tylko dustnadem, a to z braku chmur burzowych, które mogą wygenerować prawdziwą trąbę.

Jak silny może być taki wir?
Siła takiego zjawiska jest znacznie mniejsza niż dla prawdziwego tornada, i zwykle wystarcza do zassania kurzu, piasku, słomy i liści; przewrócenia ogrodowych parasoli, plastikowych krzeseł i koszy na śmieci; czy wywrócenia źle zakotwiczonych namiotów - dlatego też tylko w wyjątkowych warunkach Dust Devil może wywołać szkody czy jakiekolwiek zagrożenie. Najbardziej chyba znanym takim przypadkiem, jest wypadek polskich paralotniarzy uwieczniony na tym filmie . Podczas startu ze szczytu Skrzycznego opodal Szczyrku, będącego jednym z ulubionych miejsc startu, krótkotrwały wir pyłowy, który utworzył się na stoku, zassał dwóch przygotowujących się do startu paralotniarzy. Gdy zanikł, pozostali oni w powietrzu z nieprawidłowo rozłożonymi skrzydłami; twarde lądowanie skończyło się potłuczeniami i złamaniem paru żeber.
14 września 2000 roku bardzo silny wir pyłowy zdemolował tereny targowe w Coconino Country, (USA) unosząc i uszkadzając namioty i wiaty stoisk. Kilka osób zostało wówczas rannych, zaś siłę wiatru w wirze oceniono na dochodzącą do 120 km/h , co odpowiada sile tornada EF0 (zdjęcia). Spotkałem się z podobnym przypadkiem w Polsce, bodaj z 2007 roku, gdy trąba rudego pyłu rozrzuciła namioty na festynie, raniąc niegroźnie jedną osobę, nie mogłem jednak ponownie odnaleźć tej informacji.
W maju tego roku w USA trąbka pyłowa uniosła nadmuchiwany zamek podczas festynu, raniąc sześcioro znajdujących się tam dzieci [2]. Ogółem zatem są to sytuacje, gdy podmuch uniósł lekkie konstrukcje. Znane są jednak przypadki, gdy zjawisko osiągało wyjątkowo dużą siłę, powodując ciężkie obrażenia, a nawet śmierć.
Znany stał się przypadek śmierci amerykańskiego pilota , który w 2008 roku zmarł przygnieciony przewróconą przez wiatr szopą. Początkowo sądzono, że ów silny wiatr był skutkiem burzy bądź zjawiska microburst, powodującego gwałtowny i krótkotrwały podmuch, jednak wyjątkowo lokalny zasięg i brak odpowiednich warunków sprawiły, że za winowajcę uznano silnego Dust Devila, którzy przewrócił budynek [3]. W 2003 roku silna trąba pyłowa poderwała dach domu w Lebanon w stanie Maine, zapadnięty dach zabił starszego mężczyznę [4]. W Australii za najsilniejszy przypadek takiego zjawiska, nazywanego tam Willy-Willy lub Whirly-Whirly, uznano ten z West Perth Swan w stanie Victoria. 26 listopada 1996 roku, co na półkuli południowej odpowiada początkowi lata, wir pyłowy pojawił się na przedmieściach, przechodząc między domami trasą o długości kilkuset metrów. Wedle świadków poruszał się szybciej od innych dotychczas widywanych, i bardzo szybko urósł do wysokości kilkudziesięciu metrów. Uderzywszy w jeden z domów zerwał z niego całkowicie solidny dach i przeniósł na kilkanaście metrów, mógł zatem osiągnąć wyjątkową dla takich zjawisk siłę F1. Ciekawa jest tu relacja jednego ze świadków, który twierdzi, że gdy wir przechodził obok niego dostrzegł w jego półprzezroczystym wnętrzu ciemny rdzeń, co sugerowałoby że spadek ciśnienia w leju był na tyle duży, że zaczynało dochodzić do krótkotrwałej kondensacji pary wodnej w zassanym powietrzu. [5]

W Polsce na szczęście nie notowano tak silnych zjawisk, choć natknąłem się na relację z roku 1936 z okolic Warszawy, gdzie kilkumetrowy wir kurzu wyrywał młode drzewka a nawet przewrócił przechodzącego obok człowieka. Zjawisko wiru pyłowego jest stosunkowo częste, w minionych latach mieliśmy bardzo liczne przykłady sfotografowane bądź sfilmowane przez przypadkowe osoby, na przykład we Wrocławiu, czy w Warszawie, zaś dwa lata temu znany stał się przypadek z Krakowa, gdy wir pojawił się nad torowiskiem tramwaju - zdjęcie z tego przypadku zamieściłem powyżej. Przykładem wyjątkowo dużego zjawiska, osiągającego jak oceniam wysokość 100 metrów jest dust devil z Niwek na tym filmie, zaś za najładniejszy uznaję ten wir z kopalni w Bogatyni. W dawniejszych czasach takie przypadki nie były odnotowywane bądź to dlatego, że obserwujący uważali je za zjawisko normalne, często się pojawiające, bądź to z powodu małego rozpowszechnienia aparatów fotograficznych i kamer. Dziś trąba powietrzna jest zjawiskiem znanym, dlatego bardzo do nich podobne trąby pyłowe wzbudzają zainteresowanie.

Najstarszym polskim przypadkiem jaki znalazłem i któremu można przypisać konkretne miejsce i czas, jest ten z roku 1822 z Warszawy, gdy wir kurzu wywołał zdumienie przechodniów. Jak opisuje Kurjer Warszawski z dnia 20 maja (pisownia oryginalna) :

Wczoraj ogodzinie 2 popołudniu, na placu za Żelazną bramą, przed straganami przekupek, na przeciw Saskiego ogrodu siedzących, powstała Trąba powietrzna która niebardzo silna, iednakże porwała kurg i piasek uliczny, wzniosła go wpostaci słupa zupełnie prosto padłego, w ogólności kilkunastu sążni, i w wirowym swoim biegu postąpiwszy w linii równo odległej od ogrodu Saskiego kilkanaście kroków, wzięła kierunek przeciwny tamtemu, słabieiąc co raz bardziej zniknęła w pierwszym kląbie ogrodu. Patrzący pytali się nawzaiem co to znaczy? powstały rozmaite domysły i wnioski bardzo zabawne; iednak to zdarzenie naturalne nie pociąga za sobą żadnych złych skutków; a niniejsze opisanie udzielonem zostało Redakcji Kurjera od naocznego świadka iednego z uczonych Professorów Uniwersytetu.
"Kurjer Warszawski" Nr. 120. Poniedziałek. 20. Maja. r: 1822. [6]


Ciekawym wątkiem są nazwy tego zjawiska, wszędzie bowiem utożsamiano je z diabłami, demonami, nieprzyjaznymi duchami. Angielska nazwa Dust Devil, to przecież "Diabeł pyłowy". Nie inaczej jest w Polsce.
Glogier podaje, że mówiono na takie wiry "Djabelskie wesele" bądź "Djabły tańcują", mówiono też "Diabeł wirujący" czy "Diabeł tańczący oberka". Wir taki rozrzucał złośliwie stogi siana, sypał piaskiem w oczy i znikał równie raptownie jak się pojawiał. Wierzono, że napotkanie takiego "kręciołka" może przynieść nieszczęście bądź chorobę "z zawiania cugiem", charakterystyczny jest tu taki opis:
Sam rozmawiałem kiedyś ze starym wieśniakiem, z okolic Lipska nad Biebrzą, który mi z całą stanowczością dowodził, że kiedy przed laty spocony wyszedł ze stodoły, w której młócił cepem żyto, nadleciał "cug". W wirze powietrza zauważył on maleńkiego czarno ubranego człowieczka, który radośnie klaskał w dłonie. Kiedy po kilku minutach wrócił do stodoły stwierdził, że prawy bark oraz szyję ma jakby sparaliżowane. Nie miał więc żadnych wątpliwości, że został "zawiany" przez powietrzne istoty demoniczne. [7]
Czasem ów demon powietrzny miał konkretne imię, przy czym najczęściej mówiono nań Bartek, Bartek Srala, Antek, Kusy Kuba, Pijany Jaś itp. Na pomorzu nazywano je "kręćkami". Niekiedy uważano, że jest to dusza powieszonego, która została niejako w powietrzu, zawieszona między niebem a ziemią. Możliwe, że w czasach przedchrześcijańskich mówiono na nie Wiły, jak to zdarza się jeszcze niekiedy na Bułgarii, sądząc że to powietrzne demony "wijące się" w powietrzu. W słowiańskiej demonologii - a przynajmniej w tej jej postaci, jaka dostępna była etnografom - wichrami i burzami zajmował się Latawiec. A tak swe spotkanie z Bartkiem opisywała mieszkanka wsi Dziurków:
"Ano wsieło się, tako kołyska była zrobiona, takie cóś, płachte się przywiązało i dziecko się włożyło. Spory kwawałek śmy w pole tam pośli, akurat od lasu był taki Bartek, że tak mówu, że zawsze w tym miejscu taki Bartek jest wychodzi z lasu i tak wirował. Boze kochany, prosto w kołyskę, hyyy! dziecko już leży. Jo krzycze, lece pryndko, mówie: Oj Boże ta Madzia się chyba udusiła. Ale nic się nie stało. Toto leciało i tak zwijało się, zwijało i tako trąba leciała, aby pisgało wszystko"[8]
Można jednak było takiego diabła wirującego odpędzić. Zwykle wystarczyło przeżegnać się, lub wezwać Boga; mówiono "Jezu, Maryja Ratujcie!", inna formułka brzmiała ""Wiatereczku kochany leć tam, gdzie złe pany". Można było wreszcie zaszkodzić diabłowi czyniąc mu krzywdę, zatem rzucano w wiry widłami, grabiami, kamieniami, nożami... Zwykle po zaniknięciu wiru miano znajdować na ziemi plamę krwi, choć w niektórych opowieściach rzucony nóż zwracał mężczyzna ze świeżą blizną. [6] Z kolei we wsi Włosłów mówiono, że jeśli rzucić w wir święcone jajko, to się tego diabła wewnątrz zabije - ciekawe tylko kto zwykł nosić przy sobie taki ładunek? [9]
Wyjątkowo ładny wir z Norwegii

Opisane warunki powstania takich zawirowań, mogą zaistnieć też i w innych sytuacjach, wywołując zjawiska podobne. Bardzo silne zawirowania powstają niekiedy w ogniu wielkich pożarów. To tak zwane tornado ogniowe (Firenado), może wyrywać drzewa, rzucać ludźmi a przede wszystkim przenosić pożar na większe odległości. Opisywano wiry ogniste, które podczas burzy ognia w zbombardowanym przez amerykanów niemieckim mieście Drezno w 1945 roku, niszczyły budynki i wrzucały ludzi w płomienie. Wir powietrzny powstać może również nad śniegiem, będąc nazywany diabłem śniegowym (Snow Devil). Inne wiry powstają w mglistych oparach pojawiających nad dużymi zbiornikami wodnymi wieczorem wraz z obniżeniem temperatury, nazywane Steam Devil lub Fognado . Podobne, krótkotrwałe zawirowania powstają w kłębach pary ulatniającej się z kominów dużych elektrociepłowni - sam obserwowałem kiedyś, jak przy dwudziestostopniowym mrozie z komina pobliskiej ciepłowni wysunął się cienki, szybko wirujący wąż pary, sięgający kilku metrów w dal.

W którymś z następnych artykułów może opiszę i inne ciekawe przypadki takich zjawisk.

-----
[1] http://www.ro.com.pl/aktualnosci/tresc/2452/Traba_powietrzna_nad_Jeziorem_Nidzkim/
[2] http://www.asylum.co.uk/2011/05/17/bouncy-castle-tossed-into-the-air-by-dust-devil-injures-six/
[3] http://trib.com/news/local/article_4110c8cd-9301-506d-87b4-b42efd543e00.html
[4] http://www4.ncdc.noaa.gov/cgi-win/wwcgi.dll?wwevent~ShowEvent~499035
[5] http://australiasevereweather.com/storm_news/1996/docs/9611-03.htm
[6] Kurjer Warszawski, Nr. 120. Poniedziałek 20 Maja. r: 1822. ,EBUW Warszawa
[7] Świat topielców i rusałek, Bohdan Baranowski
[8] Piotr Lasota, Ludowa wizja postrzegania rzeczywistości w świetle historii mówionej, s.37 Biblioteka Teatr NN
[9]R. KOSEŁA. Świat nadprzyrodzony Włosłowa. PBC Rzeszów

* http://en.wikipedia.org/wiki/Dust_devil

niedziela, 3 lipca 2011

Uczeni w masce jaskiniowca




Zawsze wydawało mi się, że najdziwniejsze eksperymenty przeprowadzają psycholodzy. Biorą jakąś grupę ludzi, stawiają ich w głupiej sytuacji i wyciągają niezwykłe wnioski. Do takich należy na pewno eksperyment, w którym badani pisali na balonach to czego nienawidzą, następnie przekłuwali je i odczuwali ulgę. Inny badacz rozrzucał na ulicach Nowego Jorku zaadresowane listy, a następnie sprawdzał jak wiele zostało wysłanych przez przypadkowych znalazców - te adresowane do fundacji pomocy niepełnosprawnym były wysyłane częściej niż te adresowane do fundacji pomocy byłym więźniom czy chorym na HIV, co pokazywało nastroje społeczne. W innym badaniu ochotnicy woleli wziąć brudne swetry mające pochodzić z darów pomocy społecznej, niż wyprane mające pochodzić z więzień, zupełnie jakby bali się "przeniesienia" się czegoś od złych ludzi ( motyw taki wykorzystał w jednym z opowiadań grozy Grabiński). Natomiast studenci generalnie oceniali, że opis ich osobowości stworzony na podstawie ich horoskopów odpowiada prawdzie, choć cała grupa dostała ten sam ogólnikowy tekst.

Tymczasem przedwczoraj Gazeta Wyborcza opisała eksperyment na tyle zabawny, że idealnie nadał się do tego, aby go szerzej opisać na tym blogu. Biolog John Marzluff z University of Washington w Seattle postanowił zbadać pamięć wron zamieszkujących drzewa uniwersyteckiego kampusu. W tym celu odłowił kilkanaście sztuk, zaobrączkował i wypuścił na wolność, przez cały czas nosząc na twarzy maskę jaskiniowca. Gdy później wyszedł na zewnątrz w masce, źle przez niego potraktowane ptaki krążyły nad nim pokrakując dla odstraszenia. Ale nie tylko one; inne ptaki, obserwując zachowanie tamtych, również reagowały w taki sposób kracząc na ludzi noszących taką maskę a ignorując noszących inną. W dwa tygodnie po odłowieniu, około 26% uczelnianych wron krakało na maskę. Dwa i pół roku potem reagowało tak 66% wron. Gdy dziś, w pięć lat po odłowieniu, naukowiec wychodzi w masce z uczelni (chętnie bym to zobaczył) nie ujdzie kilkunastu kroków gdy zrywają się całe stada dokuczliwych ptaków.
Jednak ta zabawa w przebieranki miała konkretny cel. Wrona Amerykańska jest ptakiem stadnym, z wyznaczonym podziałem ról dla poszczególnych osobników, i jak wszystkie krukowate jest bardzo inteligentna. Wrony potrafią się nauczyć, że dla rozbicia orzeszka wystarczy rzucić go na ulicę i poczekać aż rozgniecie go jakieś auto (widywałem w moim mieście kawki które tak robiły), a kruki potrafią nauczyć swoje małe jak otwierać kubły na śmieci by wygrzebać smakowite resztki. Praca Marzluffa [1] pokazała, że wrony potrafią rozpoznać i zapamiętać na długo konkretnego człowieka, kojarzonego z zagrożeniem, odróżniając go po rysach twarzy od innych osób. W dodatku źródłem wiedzy o zagrożeniu nie jest dla nich tylko własne doświadczenie, lecz również obserwacja zachowań innych ptaków, co wyjaśnia skąd młode ptaki, nie mogące pamiętać odłowu wiedzą, że trzeba krakać na "jaskiniowca". Wiedza została przekazana z pokolenia na pokolenie i ze stada na stado, tak że na człowieka w masce reagują ptaki w promieniu 1,5 km od kampusu. "Wrony są dużo bardziej spostrzegawcze wobec siebie i ludzi, niż sądziliśmy" - zauważył inny badacz [2].

Maska jaskiniowca przywodzi mi na myśl inne doświadczenie, w sposobie prowadzenia znacznie bardziej ekscentryczne, a w wynikach mniej praktyczne. Christopher Stringer opisuje je w (całkiem niezłej swoją drogą) książce "Afrykański exodus"[3]. Czaszki archaicznych gatunków człowieka wyróżniają się pogrubionym, wydatnym łukiem brwiowym, u Neandertalczyków i ich przodków Homo Erectus, przybierającym postać kostnego "łuku nadoczodołowego", którego wydatność nie jest prosta do wyjaśnienia na gruncie ewolucji. Aby sprawdzić jakie korzyści mogło przynosić posiadanie takiej anatomii antropolog Groover Krantz, z Uniwersytetu Waszyngtońskiego (szerzej znany jako jeden z nielicznych badaczy zajmujących się tematem Wielkiej Stopy) wykonał replikę wału nadoczodołowego H. Erectus, przyczepił sobie na czoło i chodził tak pół roku. Przez ten czas zauważył, że oczy są doskonale osłonięte od słońca, jednak za najważniejszą wału funkcję uznał odgarnianie włosów.
W tamtych czasach raczej nie znano grzebieni, może poza własnymi palcami, a już na pewno nie istnieli fryzjerzy, a włosy wpadające do oczu w krytycznej sytuacji wypatrywania zagrożenia mogły stanowić istotną przeszkodę. Krantz na potrzeby badania zapuścił długie włosy i brodę, stwierdzając że dzięki wypukłości czoła włosy odgarniają się na boki, tworząc przedziałek. Potwierdzili to również jego znajomi, którym dał replikę do wypróbowania. Ostatecznie jednak wnioski te są wątpliwe, i wydają się niewystarczające. Możliwe, że funkcją wypukłości było uwydatnianie brwi sygnalizujących zamiary danego osobnika. Wyobrażam sobie, że dwaj Erectusy w sporze najpierw mierzą się oczyma, strojąc groźne miny, a gdy przeciwnik nie zrezygnuje zaczynają walczyć. Jeśli tak było - a czynią podobnie zwierzęta najpierw prezentujące pazury, kły i rogi - a sprawny język nie istniał, uwydatnienie mimiki mogło być tym czynnikiem warunkującym, który stworzył takie fizjonomiczne kuriozum.
Proszę sobie jednak wyobrazić teraz poważnego badacza, który zarośnięty, z repliką archaicznej wypukłości kostnej chodzi tak przez kilka miesięcy. W książce są zdjęcia, lecz w internecie ich niestety nie znalazłem, a szkoda, bo widok musiał był to niecodzienny.

Uczeni mogą jednak nie tylko nakładać maski, ale i przebierać się w całości. Daniel Simons i Chritopher Chabris z Harwardu badali uwagę ochotników, pokazując im film meczu koszykarskiego. Badani mieli liczyć ile podań wykonała która drużyna. Po obejrzeniu filmu pytano ich o wyniki, i tu nie było zaskoczenia, następnie pytano badanych czy nie zauważyli czegoś dziwnego w trakcie meczu. Na przykład goryla.
Jak się okazało, ponad połowa badanych nie zauważyła, że w środku meczu na salę wchodzi człowiek przebrany za goryla, staje pośrodku kadru, uderza kilkukrotnie w pierś i wychodzi. Najwyraźniej na tyle skupili się na zadaniu, na tyle wybiórczo koncentrowali się na jednym aspekcie filmu, że nie zwrócili uwagi na dziwny wgląd jednego z ludzi. Był to dla nich kolejny gracz, bo znajdował się przecież na boisku, a że nie podawał piłki nie był ważny w zliczaniu. Eksperyment powtarzano wielokrotnie z tym samym wynikiem. Gdy pokazano film grupie ludzi, z których część słyszała wcześniej o tym efekcie, wszyscy znający sprawę zauważyli goryla; natomiast spośród pozostałych nie spostrzegła go połowa grupy. Nawet jednak ci, którzy wiedzieli na czym może polegać badanie, nie zauważyli że w trakcie meczu zmieniło się tło...
Efekt polega na wybiórczej percepcji zdarzeń, sprawiającej że pewne szczegóły, uznane za nieistotne, nie spodziewane w danej sytuacji, nie brane pod uwagę ale i nie efektowne, są po prostu ignorowane i nie zostają świadomie zapamiętane. Wyjaśnia to dlaczego, jak to się często przydarza, dwie osoby oglądające ten sam film, mogą opowiedzieć dwie różne fabuły gdy spytać co widziały. Zniekształcenie percepcji jest też dobrze znane policjantom, przepytującym świadków zdarzenia, który podają odmienne rysopisy a nawet odmienne relacje przebiegu zdarzeń. Niekończące się pytania, raz po raz powracające do tych samych spraw, jakie zadaje się w przesłuchaniach, mają za zadanie wydobyć te wspomnienia, jakie mogą się przypomnieć świadkom, gdy ci inaczej zastanowią się nad tym co obserwowali.

Najciekawszy był jednak wynik pokazu filmu wśród naukowców z brytyjskiego Royal Society. Naukowcy, potrafiący bardzo dobrze skupiać się na postawionym sobie celu, tak skupili się na liczeniu punktów, że goryla nie zauważył ani jeden z nich! [4]

----------
Źródła:
[1] Proceedings of the Royal Society B, DOI: 10.1098/rspb.2011.0957, Social learning spreads knowledge about dangerous humans among American crows, Heather N. Cornell, John M. Marzluff and Shannon Pecoraro
[2] www.newscientist.com
[3] Christopher Stringer, Robin McKie, "Afrykański exodus. Pochodzenie człowieka współczesnego", Prószyński i Ska. Warszawa 1999
[4] http://www.rp.pl/artykul/514447.html?print=tak

sobota, 2 lipca 2011

Dziwne rzeczy dzieją się w Lublinie...

Pewna kobieta za bardzo lubiła kwiaty:

37-letnia mieszkanka gminy Głusk została wczoraj rano przyłapana na kradzieżach. Interesowały ją wyłącznie kwiaty. Około piątej rano kobieta podjechała samochodem w pobliże ogródków działkowych przy ul. Janowskiej w Lublinie. Weszła na teren działek. Zaczęła wyrywać kwiaty. Nie spodziewała się, że tak rano ktoś ją tam zauważy. Jeden z działkowców zawiadomił policję.
- Policjanci zastali tam mężczyznę, który zgłaszał kradzież oraz 37-letnią mieszkankę gm. Głusk – mówi Renata Laszczka-Rusek, z KWP w Lublinie. Kobieta ukradła kwiaty z dwóch działek. W jej samochodzie policjanci odnaleźli powyrywane z korzeniami rośliny i kilka doniczek z kwiatami. 37-latka ukradła je z pasa zieleni przy ul. Jana Pawła w Lublinie. [1]
Pewien złodziej okazał się bardzo uczciwy:
Kradzież miała miejsce w miniony poniedziałek. 35-letnia siostra zakonna przemierzała drogę z ul. 1 Maja w kierunku ul. Zana kilkoma środkami komunikacji miejskiej. Miała ze sobą torbę przewieszoną przez ramię. W środku był dokumenty oraz portfel z gotówką – 2,9 tys. zł, które tego samego dnia wypłaciła z banku. O utracie dokumentów i pieniędzy zakonnica zorientowała się późnym wieczorem po powrocie do domu. Okazało się, że złodziej przeciął torbę by skraść łup.
Następnego dnia siostra poszła na policję, żeby zgłosić przestępstwo kradzieży. – Jakież duże było jej zdziwienie, kiedy wracając do domu, w skrzynce pocztowej zauważyła podrzucone skradzione dokumenty – mówi st. sierż. Anna Smarzak z lubelskiej policji. – Ale to nie wszystko.
W środę rozbrzmiał dzwonek przy wejściowej furtce do posesji, na której mieszkała zakonnica. Na zewnątrz nie było nikogo, oprócz pozostawionej na ziemi reklamówki. Kiedy zajrzała do środka, jej oczom ukazał się skradziony portfel i cala gotówka. Do tego wszystkiego skruszony złodziej zostawił kartkę formatu A-4 z wydrukowanym dopiskiem "Siostro przepraszam”. [2]
Pewien złodziej okazał się bardzo nieuważny:
Dzielnicowy Andrzej Misztal (36 l.) po skończonej służbie na II komisariacie ruszył do domu. Kiedy na przystanku czekał na autobus, usłyszał podejrzane stukanie.
– Musiałem się zainteresować. To mój rejon i nie mogę pozwolić sobie, żeby coś umknęło mojej uwadze. Nawet jeśli jestem już po pracy – wyjaśnia dzielnicowy.
Andrzej Misztal podszedł pod ciąg sklepów, z którego dochodziły podejrzane odgłosy. W pomieszczeniach należących do harcerzy, nad którymi od wielu lat wisi stary szyld jubilera, zauważył odgiętą kratę. Podejrzewając włamanie, mundurowy natychmiast zawiadomił kolegów mających służbę. Ale gdy znalazł się pod otwartym oknem, niespodziewanie ze środka ktoś się wychylił.
– Bierz to! – rzucił młody, ubrany w dres mężczyzna, podając dzielnicowemu torbę z laptopem. Dopiero po chwili dziarski włamywacz zorientował się, że to nie jego kumpel, tylko znany mu z widzenia policjant. I oniemiał niemal jak filmowy szef gangu! Tyle że ten lubelski Olsen nie miał w ustach cygara, które mogłoby zgasnąć wraz z jego uśmiechem.
– Oczy zrobiły mu się jak pięciozłotówki. Natychmiast uciekł do środka. A ja wtedy zacząłem wzywać złodziejaszków do poddania się – wspomina dzielnicowy. [3]
Pewni złodzieje byli bardzo niedoinformowani:

Dwójka nastolatków przyszła na policję pytając ile grozi za kradzież. Okazało się, że problem dotyczy ich bezpośrednio, bo niedawno zabrali komuś telefon na ulicy.
18-letnia mieszkanka Lublina oraz towarzyszący jej 17-latek przyszli na IV komisariat w sobotę.
- Zapytali policjantów, ile może grozić za kradzież telefonu komórkowego – mówi Anna Smarzak, z KWP w Lublinie. - Wzbudziło to podejrzenia u funkcjonariuszy, którzy postanowili bliżej "przyjrzeć się” nastolatkom. Okazało się, że ich ciekawość nie była przypadkowa. Przyznali, że sami ukradli telefon. Wyznali, że w centrum Lublina zaczepili innego nastolatka.
- 18-latka podbiegła do młodego chłopca i zażądała telefonu – dodaje Smarzak. - Złapała go za szyję i zaciskając place zagroziła, że spali mu włosy. Pokazała zapalniczkę. Chłopiec oddał telefon. Napastnicy pozwolili mu zachować kartę SIM.

Napastniczka ostrzegła jeszcze ofiarę, żeby nie zgłaszał się na policję. [4]
A pewni sąsiedzi nie umieli się dogadać:
Wojna o to, kto gdzie może zostawić samochód, rozgorzała na parkingu na osiedlu Felin w Lublinie w rejonie ulicy Zygmunta Augusta. 19-letni kierowca volvo wraz ojcem odśnieżyli miejsce na parkingu przed blokiem, w którym mieszkali. Śniegu było sporo, więc mężczyźni musieli się trochę napracować. Tym większa była irytacja 19-latka, kiedy na początku tygodnia zobaczył, że na "jego” miejscu ktoś zaparkował swoje auto. Młody mężczyzna orientował się do kogo należy samochód. Zapukał do drzwi jego właściciela – 23-letniego Cezarego K.
- Chciał, żeby przestawił pojazd. Tłumaczył, że w odśnieżanie włożył dużo pracy – mówi Anna Smarzak z KWP w Lublinie. – Właściciel zaparkowanego samochodu wyśmiał młodzieńca. Ani myślał przestawiać auto. Nastolatek oznajmił, że w takim razie odśnieży sobie drugie miejsce, ale w zamian zasypie śniegiem koła jego auta.Tak też zrobił. Następnego dnia zaczepił go ojciec Cezarego K. Miał pretensję, że 19-latek uszkodził zderzak w samochodzie syna. Młody mężczyzna przyznał, że rzeczywiście zasypał śniegiem koła. Zaprzeczał aby cokolwiek zniszczył.

W środę wieczorem 19-latek zobaczył na parkingu, jego volvo ma stłuczoną przednią szybę, wybitą lampę, uszkodzoną maskę oraz lusterko. Straty oszacował na około 5 tys. zł. Od razu domyślił się to zniszczył mu samochód. [5]
No coment ...

-----
[1] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20110519/LUBLIN/633834597
[2] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100917/LUBLIN/632648660
[3] http://nasygnale.pl/kat,1025341,title,Policjant-w-szoku-tak-glupich-zlodziei-jeszcze-nie-bylo,wid,12752342,wiadomosc.html?ticaid=6c96d
[4] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20100928/LUBLIN/8818936
[5] http://www.dziennikwschodni.pl/apps/pbcs.dll/article?AID=/20101210/LUBLIN/281876377 - to i tak lepiej, bo w Gorzowie
pobili się za miejsce na parkingu